– Możemy wygrać z każdym, ale gdybym miał wybrać drużynę, której wolałbym uniknąć, byłoby to USA. Nie mamy z nimi zbyt dobrych statystyk – mówił jeszcze przed losowaniem trener polskiej reprezentacji Stephane Antiga. Szczęście siatkarzom nie sprzyjało. Mogli trafić na Kanadyjczyków, wpadli na mistrzów olimpijskich z Pekinu.
Amerykanie z meczu na mecz się rozkręcają. Turniej zaczęli od niespodziewanej porażki z Kanadą (0:3), później przegrali jeszcze z Włochami (1:3), ale w trzech kolejnych spotkaniach stracili tylko dwa sety. Brazylię i Francję pokonali po 3:1, Meksyk – 3:0.
– Kłopoty w grupie sprawiły, że teraz jesteśmy silniejsi psychicznie. Bilans 5-0 nic by nam nie dał, a tak już wiemy, co to znaczy stać pod ścianą. Byliśmy o krok od wyeliminowania, a jednak ciągle jesteśmy w grze – przypomina William Priddy, najbardziej doświadczony zawodnik w ekipie naszych rywali.
Dla 38-letniego przyjmującego to już czwarte igrzyska, ale większość jego kolegów (aż ośmiu) na olimpijskich parkietach debiutuje. W mistrzostwach świata w Polsce Amerykanie zajęli siódme miejsce, ale byli jedyną drużyną, która poradziła sobie z maszerującymi pewnym krokiem po tytuł Polakami. Zwyciężyli po zaciętej i emocjonującej walce w czterech setach.
Od tego czasu mierzyli się z zawodnikami Antigi aż sześciokrotnie. W ubiegłorocznej Lidze Światowej wygrali cztery z pięciu spotkań, w tym to najważniejsze – o brąz. Role odwróciły się podczas Pucharu Świata w Japonii. Amerykanie odnieśli końcowy triumf, przegrywając tylko z Polakami (1:3). MVP turnieju został Matthew Anderson, nagrody indywidualne odebrali też rozgrywający Micah Christenson i libero Erik Shoji.