Prof. Robert Gawkowski, którego staraniem wspomnienia Bułanowa ukazały się w formie książkowej („11 Czarnych Koszul”, 2011), przypomina, że klubowe życie towarzyskie kwitło przed wojną nie tylko w Polonii. Większość stołecznych klubów sportowych posiadała sekcję kulturalno-oświatową, zajmującą się organizowaniem podwieczorków „przy patefonie”.
Zajmowały się tym głównie panie – zawodniczki, żony lub partnerki sportowców. Istniały też towarzystwa śpiewacze, uświetniające występami klubowe uroczystości: jubileusze, zakończenia sezonów. Także wspólnie spędzane wigilie, czy wielkanocne „jajeczka”, w klubowym, ale przecież rodzinnym gronie. Niektóre kluby miały nawet swoje orkiestry. Tak było nie tylko w stolicy, ale i w wielu innych polskich miastach.
Dylemat komunistów: Co zrobić z Bożym Narodzeniem?
Po wojnie wszystko się zmieniło. Nie tylko dlatego, że niektóre kluby się nie odrodziły, inne ledwie wiązały koniec z końcem, a właściciele lokali, w których spotykali się sportowcy i kibice, zginęli lub zostali pozbawieni majątku. Także dlatego, że komuniści, którzy zaczęli rządzić również w sporcie, długo nie mogli się zdecydować, co z Bożym Narodzeniem zrobić. Traktować je jako święto religijne czy apolityczną tradycję narodu, którego zdecydowana większość chce świętować narodziny Pana Jezusa. Oznaką tych wahań był stosunek do kolęd, których przez lata 50. i część 60. nie puszczano w Polskim Radiu nawet w Wigilię. To był zresztą rodzaj testu dla władzy. Kiedy w którymś roku mogliśmy wreszcie w radiu posłuchać „Dzisiaj w Betlejem”, wiedzieliśmy że władza słabnie i nie chce zadzierać z katolikami, czyli całym narodem.
Edmund Zientara, pierwszy warszawiak, który na poziomie ligowym grał w Polonii, Gwardii i Legii, potem wybitny trener, tak opowiadał o zwyczajach świątecznych w tych klubach w latach 50.: „Wigilie organizowano tylko w Polonii. W milicyjnej Gwardii nie było takiego zwyczaju. Religia i milicja – to się ze sobą kłóciło. Wojsko nie wiedziało, jak te święta traktować, bo to jednak Pan Jezus się rodził, a w wojsku oficjalnie obowiązywał ateizm. Zresztą i tak większość moich kolegów z Legii na święta rozjeżdżała się do domów, zwykle na Śląsk, bo tam zostawili rodziny. Czyli nawet gdyby Legia chciała zorganizować jakieś spotkanie integracyjne, co czasami się zdarzało, to w okresie świątecznym nie miałaby dla kogo. My, nieliczni warszawiacy – Kazio Górski, Jurek Woźniak, Heniek Grzybowski – dzieliliśmy się więc opłatkiem z chłopakami z Polonii, bo prawie wszyscy mieszkali w Warszawie”.
Przed wojną były komersy, w PRL – bale mistrzów sportu. Na zdjęciu: Kazimierz Deyna jako król nie tylko boiska...
Foto: East news/Eugeniusz Warmiński