Kiedy Lepistoe zmieniał Austriaka Heinza Kuttina, Małysz trochę się krzywił. Obawiał się, że komunikacja z niemłodym już Finem będzie największą przeszkodą w ich współpracy.
Po pierwszych sukcesach zmienił zdanie, a seria ubiegłorocznych zwycięstw w konkursach Pucharu Świata, wspaniały finisz i zdobycie po raz czwarty w karierze Kryształowej Kuli poparte tytułem mistrza świata w Sapporo było pieczęcią na umowie z Lepistoe. Niewiele brakowało, by drużyna polskich skoczków też zdobyła medal. Gdyby Roberta Mateję nie zjadły nerwy, byłby historyczny sukces i pomnik dla Fina.
W tym sezonie przeżyliśmy niestety burzliwą korektę nastrojów. Na początku roku forma Małysza spadała jak kursy akcji na warszawskiej giełdzie. W Predazzo i Harrachovie nie zdobył nawet punktu do klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Odbicie od dna przyniosło dopiero Zakopane. W pierwszym konkursie był 11., w drugim, składającym się tylko z jednej serii – czwarty.
– Sukces jest naszym psychologiem – twierdzi Lepistoe. I raz jeszcze przyznaje się do błędów w przygotowaniach, które popełnił. Treningi były zbyt ciężkie, a skoczkowie przemęczeni już przed pierwszym konkursem w Kuusamo. W dziesiątkę trafił tylko trener Austriaków Alexander Pointner, zabierając swoją młodą drużynę na wypoczynek do Egiptu. Gdy inni trenowali, oni pływali w hotelowym basenie i wygrzewali się w słońcu. Efekt jest taki, że Thomas Morgenstern zdominował Puchar Świata, a koledzy siedzą mu na karku.
Nawet trenujący Norwegów Mika Kojonkoski nie jest w stanie rywalizować z Austriakami. Nieźle skacze wprawdzie Tom Hilde, swój pierwszy konkurs Pucharu Świata w karierze wygrał w Zakopanem Anders Bardal, ale to wciąż nie to, na co czeka słynny fiński trener.