Z nadziei na dobry wynik Stocha też nie pozostało wiele, gdy czwarty zawodnik konkursu na normalnej skoczni uzyskał 119,5 m. To za mało, nawet w trudnych warunkach granicą solidnego skoku było wówczas 125 m.
Małysz wreszcie skoczył ładnie – 127 m, w górę serca, w górę flagi, przez chwilę był pierwszy. Weryfikacja tego wyniku okazała się jednak dość surowa, za chwilę zaczęły się skoki ponad 130-metrowe. Sygnał do nich dał trochę nieoczekiwanie Andreas Kuettel – 133,5 m w ładnym stylu wystarczyło, by prowadzić przed drugą serią. Trafił na krótką chwilę ciszy nad skocznią i umiał ją wykorzystać. Wielka trójka, która rządzi tej zimy w skokach, nie miała tyle szczęścia. Za Kuettelem był Martin Schmitt (133), potem Anders Jacobsen (132,5). Gregor Schlierenzauer zajmował czwarte miejsce, Anders Bardal piąte, Wolfgang Loitzl szóste. Różnice punktowe między nimi były niewielkie. Skok Małysza oznaczał 12. pozycję.
Nad skocznią na górze Jested pojawiły się ciemne chmury, śnieg zaczął zasypywać tory, o równej rywalizacji nie było mowy. Stoch uzyskał 113,5 m, tyle dobrego, że uznał swój start w mistrzostwach świata za udany (– Dwa razy w pierwszej trzydziestce świata to chyba nieźle – mówił), praca z psychologiem chyba nie poszła na marne. Małysz był znów trochę lepszy od młodszego kolegi – 118 m, lecz przed nim kilku skoczyło dalej.
Sędziowie przerwali zawody i zarządzili powtórkę serii, gdy Simon Ammann bezradnie rozłożył ręce na zeskoku. Zasypywane śnieżną zadymką tory nie dawały szybkości, przedskoczek nie pomógł, 110 m mistrza świata sprzed dwóch lat było dla sędziów sygnałem, że trzeba zacząć raz jeszcze, bo mistrzostw świata nie powinny rozstrzygać próby poniżej 120 m.
To był chyba błąd organizatorów, decyzja na pewno zaszkodziła Austriakom. Do końca zostało wówczas siedem skoków. Małysz popędził na górę raz jeszcze. Zdążył powiedzieć, że swe skoki ocenia dobrze, ale trudno, by miejsce dawało mu satysfakcję.
Po 20 minutach skoczkowie zaczęli jeszcze raz. Pewność Kamila Stocha, że mistrzostwa mu się udały, trochę zmalała – 111 m nie dawało szansy na poprawę pozycji. Co miał jednak powiedzieć Hari Olli, jeszcze kilka dni temu bohater zimy, który nie dał rady przekroczyć 90 m. Fin jest przywiązany do swego czarno-białego wizerunku na skoczni i poza nią. Jak wygrywa, to efektownie, jak przegrywa, to z hukiem. Gdy skok nie wychodzi, Olli rezygnuje z walki.