Zwyciężyli prowadząc od piątej serii, czyli drugiego skoku Żyły. Wyprzedzili dość wyraźnie Austriaków i Niemców. Drugie w kronikach Pucharu Świata polskie zwycięstwo drużynowe nie przyszło może łatwo, ale polskie przewagi wciąż widać wyraźnie: bardzo stabilna forma, uśmiech na twarzy i pewność siebie, niezależnie od warunków na skoczni.
O sukcesie Stocha i spółki nie zadecydowały jakieś pojedyncze nadzwyczajne loty daleko poza granicę bezpieczeństwa – w sobotę wielu takich skoków nie widziano (poza granicę 140 m były dwa), ale przede wszystkim brak wpadek. Siedem na osiem prób zakończyło się wynikiem ponad 133 m, trochę paradoksalne, że tylko ostatni skok Stocha, potwierdzający zwycięstwo, miał 126,5 m, ale oddany był w zdecydowanie najgorszych warunkach, no i w pewnym komforcie – do sukcesu wystarczało 124 metry, lider PŚ nie musiał wiele ryzykować.
Inni mieli niekiedy problemy i kosztowały ich sporo. Słoweńcy niemal od razu wyłączeni zostali z walki o podium, gdy już w drugiej serii Jurij Tepes popsuł skok tak bardzo (101 m), że jego drużyna wylądowała przez chwilę na ostatniej pozycji. Trójka braci Prevców skakała lepiej, ale nie tak, by dźwignąć drużynę ponad czwarte miejsce. Tepes trochę się zrehabilitował w drugim skoku (139,5), lecz i tyle nie wystarczyło na awans, dało tylko odpowiednią przewagę nad Norwegami, wśród których nawet Daniel-Andre Tande nie błyszczał.
Po czterech skokach prowadzili Niemcy (tylko 2,3 pkt przed Polską) – ich liderem został mistrz piątkowych kwalifikacji Andreas Wellinger, w sobotę również zdecydowanie najbardziej efektowny skoczek konkursu (próby 145 i 139 m). Nieudane skoki Richarda Freitaga w pierwszej połowie zawodów i Stephana Layhe w drugiej spowodowały, że stracili nawet drugie miejsce.
Austriacy mogą zaś mieć pretensje do Stefana Krafta za pierwszy skok (127,5 m), że nie byli w stanie dogonić Polaków. Kraft bardzo ambitnie odrobił wiele w drugim(142 m), lecz trzeba powtórzyć – liczyła się równa, dobra forma całej czwórki. Taką czwórkę z żelaza miał tylko trener Stefan Horngacher.