Jeden pocałunek dla Ga-Pa, jeden dla Innsbrucku, jeden dla Bischofshofen. Tak jak po poprzednich zwycięstwach Wolfgang Loitzl uklęknął wczoraj po finałowym skoku i ucałował śnieg.
Potem, jeszcze zanim z pomocą Waltera Hofera zamienił kamizelkę lidera turnieju na tę z napisem „zwycięzca”, schylił się i poklepał zeskok po przyjacielsku. Tutaj dokładnie 12 lat temu, w dzień Trzech Króli, pierwszy raz skoczył w Pucharze Świata i tu na ramionach swoich rywali, Simona Ammanna i Gregora Schlierenzauera, świętował największy sukces w karierze.
Ponad 20 tysięcy austriackich kibiców pod skocznią dostało zwycięstwo, na które czekali od 2000 roku, gdy dał im je Andreas Widhoelzl.
[srodtytul]Nowy król[/srodtytul]
Loitzl to skoczek z tej samej bajki co on. Spokojny, małomówny, jak mówi Thomas Morgenstern: „Team daddy”. Pod podestem dla zwycięzców czekała na niego żona Marika i dwóch synów. Następne konkursy Pucharu Świata będą w jego rodzinnym Bad Mitterndorf w ten weekend. Pojedzie tam jako nowy król austriackich skoków, wreszcie równy młodym kolegom z kadry, Morgensternowi i Schlierenzauerowi.