Rz: Grał pan na mundialach w Korei i Niemczech, przeżywając dwukrotnie to samo. Najpierw radość z awansu, a potem rozczarowanie.
Michał Żewłakow: Niestety, tak to było. Przed pierwszym meczem czekasz, kiedy się zacznie. Ma się duże nadzieje, pewność siebie po wygranych eliminacjach. Po czym dostajesz dwie bramki od Koreańczyków i zaczynasz się zastanawiać, ile naprawdę znaczysz. Ledwo mistrzostwa się zaczęły, a już pojawił się problem, z którym wszyscy muszą sobie poradzić.
Ale chyba każdy inaczej...
Bo każdy jest inaczej skonstruowany psychicznie, reaguje inaczej. Gdzieś tam pojawiają się wzajemne pretensje, o których czasami nie mówi się głośno, ale je słychać, wiszą w powietrzu. Docierają głosy z zewnątrz, wiemy, co pisze prasa. Nie jest łatwo.
I trzeba grać drugi mecz. W Korei to była Portugalia, w Niemczech – gospodarze. Można się załamać?