Po drugim wtorku turnieju najbardziej smętną minę miał Rafael Nadal. Przegrał w trzech setach ćwierćfinał z Tomasem Berdychem (środkowy set do zera), grał słabo, w dodatku wszyscy głośno przypominali, że Czech przerwał wreszcie serię 17 kolejnych porażek z Hiszpanem, rozpoczętą w 2006 roku.
– To był bardzo zły dzień – mówił Nadal, ale zaraz dodał: – Muszę jednak myśleć pozytywnie, skoro bez formy byłem w stanie dotrzeć do ćwierćfinału... Dla przyzwyczajonych do dominacji hiszpańskiego mistrza był to jednak przykry widok: zwieszona głowa, brak szybkości, niepewny serwis, sławna obrona rozbita przez rywala na strzępy. Tylko w trzecim secie, gdy zapowiadało się na klęskę, Rafael Nadal zebrał się w sobie, nawet był blisko wygrania tie-breaka, przynajmniej ocalił resztki dumy.
Czech spotka się w półfinale z Andym Murrayem, który grając z żelazną dyscypliną taktyczną, uciszył australijskie krzyki na Rod Laver Arena, gdy w trzech setach pokonał Nicka Kyrgiosa. Szkot nie miał łatwego zadania, bo rywala niosła nie tylko publiczność, lecz także jego przekonanie o ogromnym talencie.
Kyrgios po części udźwignął oczekiwania, na pewno nie przestraszył się odpowiedzialności, wiele wymian zagrał błyskotliwie, uderzał po swojemu mocno, z miną hardą walczył do końca, lecz zderzenie z doświadczeniem i pewnością odbić Szkota było surową lekcją. Po dwóch godzinach z okładem Murray mógł z profesorskim uśmiechem mówić o rywalu: – Sportowy rozwój w światłach reflektorów nie jest łatwy, ale Nick na razie daje sobie świetnie radę. Ma serwis światowej klasy, lekko porusza się po korcie, nie dopuszcza do siebie stresów. Trzeba dać mu tylko czas na pełną dojrzałość.
Australijczycy usłyszeli zatem, co chcieli, a Andy Murray zagra z Berdychem. Z kilku względów może to być interesujące spotkanie, także dlatego, że Czech jest trenowany od dwóch miesięcy przez Daniego Vallverdu, jeszcze niedawno zaufanego członka ekipy Szkota. Bilans spotkań Berdych – Murray to 6-4 dla tenisisty czeskiego.