Radwańska: Zwycięstwo na początek

Tylko Agnieszka Radwańska w drugiej rundzie Australian Open. Kolejna rywalka – Eugenie Bouchard. Mecz jutro.

Aktualizacja: 18.01.2016 21:06 Publikacja: 18.01.2016 19:28

Agnieszka Radwańska już po pierwszym dniu ma się z czego cieszyć. Z jej drogi na szczyt zniknęły nie

Agnieszka Radwańska już po pierwszym dniu ma się z czego cieszyć. Z jej drogi na szczyt zniknęły nielubiane rozstawione rywalki – Samantha Stosur i Sloane Stephens

Foto: PAP/EPA

Turniej zaczął się wedle znanego wzoru: upał w Melbourne Park, lodowe ręczniki na szyjach grających, zaangażowana publiczność i parę wyników, które nie śniły się bukmacherom. Agnieszka Radwańska wygrała, jak ranking przykazał, czwarta tenisistka świata pokonała nr 65. Christinę McHale z USA 6:2, 6:3 w 80 minut.

Rywalce trochę za bardzo drżały ręce przy serwisie, słońce dokuczało obu, o skupienie było trudno, więc na Margaret Court Arena w porze popołudniowej wielkich zagrań widzieliśmy niewiele. Jeśli się pojawiały, to na szczęście po polskiej stronie. Agnieszka umie dużo więcej od Christiny, miała parę razy ochotę na atak przy siatce, dodała też trzy asy serwisowe (tak zdobyła ostatni punkt), więc nawet jeśli nie wszystko wychodziło, to narzekać nie wypada.

Można natomiast mieć pretensje do pozostałych Polek. Monica Puig z Portoryko pokonała Magdę Linette 6:3, 6:0, znaczącego oporu nie było. Ula Radwańska zaczęła spotkanie z młodą zdolną Chorwatką Aną Konjuh od wygrania dziewięciu gemów, ale od stanu 6:0, 3:0 zadziwiająco gładko przeszła do porażki 6:0, 4:6, 3:6. Po takim końcu kolejnego Wielkiego Szlema Radosław Nijaki, nowy trener młodszej z sióstr Radwańskich, ma o czym rozmyślać. Linette zostanie w Melbourne dłużej, z Francuzką Alize Cornet zagra w turnieju deblowym.

Sprawa w toku

Agnieszkę Radwańską czeka w środę drugi mecz. Rywalka jest dobrze znana w WTA Tour. To Eugenie Bouchard, Kanadyjka, przez wielu zwana Genie. Dziś nr 37 na świecie, lecz jeszcze niedawno, w październiku 2014 r., krótko piąta tenisistka rankingu WTA, po półfinałach Australian Open i Roland Garros, finale Wimbledonu oraz 1/8 finału US Open.

Panna Genie została potem ofiarą swej sławy, urody i odrobinę trudnego charakteru. Odnalazła się świetnie w roli gwiazdy wybiegów, lecz na korcie przeżyła sporo zawstydzających porażek, zmieniała więc trenerów (Nicka Saviano na Sama Sumyka, Sumyka na Thomasa Hogstedta), po drodze korzystając z porad Jimmy'ego Connorsa i Marko Dragicia, ale nie pomogło. W US Open 2015 miała też pecha – poślizgnęła się w pokoju do fizjoterapii w drodze do wanny z lodem. Uderzyła się mocno w głowę, straciła na chwilę przytomność, uszkodziła łokieć, znów nie grała, pozwała organizatorów o odszkodowanie. Uważa, że należy się jej wielomilionowe, choć pieniędzy nie potrzebuje, bo pochodzi z rodziny milionerów. Sprawa jest w toku.

Tej zimy Bouchard wznowiła karierę, grała w Shenzen (dwa mecze wygrała), doszła do finału w Hobart (przegrała z Cornet 1:6, 2:6), wygląda na bardziej skoncentrowaną i wciąż jest ulubienicą firmy Nike, co podkreśla z chęcią w mediach społecznościowych. Z taką trochę wstrząśniętą, być może poprawioną wersją Genie Polka powinna dać sobie radę, choć oczywiście wielbicielki Justina Biebera lekceważyć nie można. W WTA Tour grały raz – w 2014 r. w Madrycie na kortach ziemnych Agnieszka wygrała 7:6, 6:2.

Zwyciężyć warto tym bardziej, że ze ścieżki Polki do ćwierćfinału zniknęły już Samantha Stosur (nr 25) i Sloane Stephens (24), z którymi Agnieszka grać nie lubi. Australijka przegrała z Czeszką Kristiną Pliškovą, Amerykanka z Chinką Qiang Wang.

Odpadły także Karolina Woźniacka (nr 16, przegrała z Julią Putincewą), Sara Errani (17), Andrea Petković (22), Anastazja Pawliuczenkowa (26) i Anna Karolina Schmiedlova (27), ostatnia mistrzyni turnieju WTA w Katowicach. Kto chciał serii niespodzianek w turnieju kobiecym, nie czekał długo.

W turnieju męskim Novak Djoković i Roger Federer zrobili swoje w dobrym tempie i z klasą, wczesne porażki Benoita Paire (nr 17) lub Ivo Karlovicia (24) rywalizacją mężczyzn raczej nie wstrząsną.

Żegnaj, Lleyton

Na jedno wydarzenie czeka się w Melbourne w szczególnym napięciu – chodzi o ostatni mecz australijskiej legendy Lleytona Hewitta.

To dwukrotny mistrz wielkoszlemowy – w Nowym Jorku i Wimbledonie, dwukrotny zdobywca Pucharu Davisa, od jesieni 2001 do wiosny 2003 r. nr 1 na świecie (najmłodszy lider w rankingowej historii), wyjątkowy Lleyton „Waleczne Serce".

Ma 35 lat, zostawia po sobie wiele barwnych opowieści, 30 wygranych turniejów, zwycięstwa nad Pete'em Samprasem, Rogerem Federerem, Jewgienijem Kafielnikowem, Maratem Safinem, Juanem Carlosem Ferrero i innymi tuzami. Pozostanie też po Hewitcie wspomnienie głośnego narzeczeństwa z Kim Clijsters, sławny okrzyk „C'mon!", pięść bijąca w serce, salut dłonią skierowaną ku czołu oraz, co może nie wszyscy pamiętają, czarna sylwetka serwującego tenisisty na tle słońca – w logo Australian Open.

Zobacz także:

Hazardowa chmura nad tenisem

Tenis
Simona Halep kończy karierę. Gdyby nie ta afera z dopingiem
Materiał Promocyjny
Koszty leczenia w przypadku urazów na stoku potrafią poważnie zaskoczyć
Tenis
WTA Abu Zabi. Magda Linette wygrywa i zaczyna odrabiać straty
Tenis
Magdalena Fręch nie zaistniała na korcie. Szybkie pożegnanie z Abu Zabi
Tenis
ATP w Rotterdamie. Hubert Hurkacz dawno tak nie wygrywał
Tenis
Puchar Davisa. Różnica klas. Awans reprezentacji Polski