Kto nie widział, bo pora była wczesna, ten może sobie łatwo wyobrazić: trzy dość krótkie sety – 6:3, 7:6 (9-7), 6:3 dla Amerykanina, w każdym potęga serwisu długiego Johna taka, że piłki tylko świstały koło uszu Polaka.
Isner, nr 10 turnieju, wykonał swą pracę fachowo, solidnie i bez nerwów. Z rzadka trafiał w siatkę lub aut, tylko niekiedy musiał się wspierać niezłym forhendem lub skokiem do siatki. Po drugiej stronie stał Janowicz, też dość spokojny jak na swoje normy. Wyglądał na pogodzonego z trudną sytuacją, zwłaszcza gdy wypuścił z rąk zwycięstwo w tie-breaku, choć prowadził 4-2 i 5-3.
Cudów nie ma, walka w Wielkim Szlemie chwilę po wyleczeniu kontuzji to nie jest przepis na sukces. Porażka będzie kosztowała Janowicza stratę 80 punktów rankingowych (netto), czyli spadek około 15 pozycji w rankingu ATP, w okolice 70.–71. miejsca.
– Janowicz przyleciał do Australii, najdelikatniej to ujmując, nieprzygotowany na zwycięstwo nad kimś takim jak Isner. Nie było na to wielkich szans bez kilku wcześniejszych spotkań i oswojenia z tropikiem w Melbourne. Takie próby rzadko się udają, nawet najlepszym. Janowicz, mimo talentu i w miarę dobrej gry, nie mógł wiele przeciwstawić serwisowi Amerykanina. Los też nie pomógł, Jerzy grał w upale, nie w sesji wieczornej, źle wylosował, choć gdyby trafił na kogoś mniej znanego, ale zaciętego, takiego jak Dušan Lajović, i gra przedłużyła się do czterech–pięciu setów, to pewnie musiałby się poddać. Tyle dobrego, że mecz był krótki, niemal bez wymian, nie było okazji, by się bardzo zmęczyć, no i przegrał z tenisistą znanym. Po latach nikt nie będzie mu robił z tego powodu wymówek – powiedział „Rz" Wojciech Fibak.
Polakowi został start deblowy. Z Mariuszem Fyrstenbergiem staną w czwartek przeciw Argentyńczykom Federico Delbonisowi i Guillermo Duranowi.