Wspomnienie spotkania z Radwańską będzie bolesne dla Friedsam – grała dobrze, chwilami doskonale, prowadziła 5:2 w decydującym secie, lecz z kilku powodów przegrała z Polką 7:6 (8-6), 1:6, 5:7.
Przyczyna najbardziej widoczna to skurcze, jakie zaczęły męczyć Niemkę pod koniec meczu. Służby medyczne robiły co mogły, podały sole, zrobiły masaż i przykleiły opatrunek na lewym udzie, ale pomogło na krótko. Anna-Lena przy remisie 5:5 już nie bardzo mogła serwować, biegała z widocznym trudem, w końcu zalała się łzami, opóźniając jak tylko można podania, co kosztowało ją stratę punktu i przyspieszyło porażkę (sędzia, odporny na płacz, zachował się profesjonalnie i wlepił karę).
Trzeba oddać co należne Agnieszce: do ostatniej piłki nie poddała się emocjom, ani przez chwilę nie straciła wiary, że może zwyciężyć. Kiedy w trzecim secie większość widowni ze zrozumiałych względów kibicowała cierpiącej Niemce, Polka z zimną krwią zagrała rolę tej złej, kazała rywalce biegać do skrótów i lobów. Po meczu nikt nie miał pretensji – częścią zawodowego tenisa jest także dobre przygotowanie fizyczne.
Maria kontra Serena
Wcześniej jednak wiele rzeczy w meczu Polki z Niemką poszło inaczej, niż można się było spodziewać. Od początku Friedsam, 82. tenisistka rankingu WTA, atakowała tak, jakby wielkoszlemowe mecze o ćwierćfinał były dla niej chlebem powszednim. W pierwszym secie prowadziła 4:1, zanim wywołała reakcję Polki. Tie-break wygrała i był to pierwszy przegrany set Radwańskiej od czasu turnieju mistrzyń w Singapurze.
Set drugi Agnieszka wygrała wysoko, także dlatego, że niemiecka tenisistka rozważnie uznała, iż trzeba oszczędzać siły na decydujące chwile. Oszczędziła za mało, wystarczyło, by od stanu 0:2 wygrać kolejno pięć gemów, ale potem była kontra Radwańskiej, skurcze, skróty i łzy. Pewnie po kilku godzinach Anna-Lena doszła do wniosku, że i tak zagrała turniej życia, ale żal, że minęła się z ćwierćfinałem o włos, też chwilę potrwa.