Ten mecz może być wspominany jako jeden z najlepszych finałów kobiecych ostatniej dekady Wielkiego Szlema. Miał wszystko: był odpowiednio długi, zacięty, gemy i sety stworzyły właściwą dramaturgię, na końcu była zaś niespodzianka i zasłużona nagroda dla fantastycznej dziewczyny, a właściwie odważnej kobiety.
Długa droga Andżeliki Kerber do Daphne Akhurst Memorial Cup i czeku na 3,45 mln dol. australijskich zaczęła się od wygranej piłki meczowej w pierwszej rundzie z Misako Doi, był na tej trasie wyczyn w ćwierćfinale z Wiktorią Azarenką: set wygrany od stanu 2:5, 0-40. Wszystko, co najlepsze, zachowała jednak na finał.
Andżelika Kerber zaprzeczyła wielu eksperckim stwierdzeniom, dała odpór statystykom i podpowiedziom bukmacherów. Nie dostała nic za darmo, nawet błędy Sereny w finale wymuszała na wiele sposobów. Wygrała, bo była świetnie przygotowana taktycznie, dołożyła mnóstwo pracy nad wytrzymałością (kto dostrzegł zmianę jej sylwetki, wie o co chodzi), wreszcie miała wewnętrzny spokój i wiarę w siebie, której nie raz przy okazji Wielkiego Szlema i Finałów WTA jej brakowało.
Tym razem było zupełnie inaczej, choć Serena w pierwszym secie demonstrowała wolę zabijania każdej piłki z mocą znacznie przekraczającą potrzeby, ale to już taki prywatny teatr wielkiej tenisistki – wygrywać tak, aby nikt nie miał wątpliwości, co do skali jej przewag. Kiedy do głosu doszedł rozsądek, a z nim świadomość, że siłowo problemu z rywalką się nie rozwiąże, pojawiła się Serena pełna szacunku i ostrożności.
Rakieta zwolniła bieg, uderzenia odzyskały częściową kontrolę, ale gesty uznania po świetnych akcjach Kerber też dowodziły, że respekt narasta.Zmiana wydawała się opłacalna – w końcu drugi set został elegancko wzięty przez amerykańską mistrzynię, wciąż wydawało się, że w trzecim będzie podobnie. Jedyne, czego nie doszacowała wielka tenisistka, to skali determinacji Andżeliki Kerber.