Wicemistrz sprzed roku Erik Zabel przyznał, że brał EPO, ale też stanie na starcie. Brązowy medalista z 2006 r. Alejandro Valverde chce bronić miejsca na podium, mimo że dla Międzynarodowej Unii Kolarstwa (UCI) jest persona non grata. W Stuttgarcie rozpoczynają się dziś 74. mistrzostwa świata w kolarstwie szosowym. W najważniejszej konkurencji UCI już przegrała.
Mistrzostwa nigdy nie były najważniejszą imprezą sezonu. Wielkie wyścigi wieloetapowe zajmowały kibiców kolarstwa znacznie bardziej, a zmęczonym mistrzom nie zawsze chciało się walczyć o tęczowe koszulki. Teraz, gdy kolejne afery dopingowe dewaluują wartość zwycięstw w Tour de France czy Giro d'Italia, tytuły mistrza świata tym bardziej tracą na wartości.
Zawodnicy niewiele sobie z tego robią, a szefowie światowego kolarstwa są bezradni: gdy okazało się, że deklaracji antydopingowej nie podpisał m.in. obrońca tytułu w najważniejszej konkurencji Włoch Paolo Bettini, przewodniczący UCI Pat McQuaid mógł tylko pokrzyczeć i pogrozić palcem. Wykluczyć Bettiniego nie może, bo deklaracje są dobrowolne.
McQuaid próbował przynajmniej nie dopuścić do mistrzostw (zaczynają się od jazdy na czas młodzieżowców i kobiet) Alejandro Valverde podejrzewanego o doping krwi i udział w słynnej już aferze Operacion Puerta. I tutaj okazało się, że UCI niewiele może. Jeśli dziś Międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy uwzględni odwołanie Hiszpana, być może w niedzielę po wyścigu elity szef UCI będzie musiał zawiesić mu na szyi kolejny medal.
Kontroli antydopingowych - także w hotelach i samochodach ekip - będzie tym razem więcej niż kiedykolwiek wcześniej, ale tylko pod tym warunkiem Stuttgart zgodził się na zorganizowanie mistrzostw. Polskich emocji raczej w Niemczech nie będzie. Reprezentacja liczy 19 osób, szóstka pojedzie w niedzielnym wyścigu elity.