Biało-czerwonej euforii w konkursie indywidualnym nie zobaczyliśmy, były brawa dla Krafta, który zwyciężył przed Norwegiem Robertem Johanssonem i Japończykiem Yukiyą Sato. Kibice pod Wielką Krokwią po pierwszej serii nie mogli uwierzyć, że Kamil Stoch znalazł się poza finałową trzydziestką, Dawid Kubacki w połowie drugiej dziesiątki, Piotr Żyła jeszcze dziesięć miejsc dalej. Żadne pocieszenie, że Ryoyu Kobayashi, rewelacja PŚ, też był daleko.
Kontrast z udanymi skokami w serii próbnej potęgował wrażenie nagłej klęski reprezentacyjnej polskiej trójki. Konkurs znacznie odbiegał od przewidywań, ale niektórzy bohaterowie ostatnich tygodni PŚ w skokach nie dali się wiatrowi.
Po pierwszej serii prowadził Kraft, przed Sato i Halvorem Egnerem Granerudem. Z Polaków najlepszy był Stefan Hula – 9. pozycja. W finale pojawiło się sześć polskich nazwisk (z pięcioosobowej kadry B awansował Paweł Wąsek), niby dużo, ale straty pozostałej piątki do liderów były znaczne. W finale trochę poprawił się Kubacki, awansował na 12. miejsce, Hula spadł na 17., reszta po prostu zdobyła po kilka pucharowych punktów.
Liderzy polskiej kadry próbowali wziąć winę na siebie. – Nie ma co wiele wyjaśniać. Nie analizowałem warunków, w jakich skakałem, bo wiem, że mój pierwszy skok nie był dobry. Popełniłem błąd, spóźniłem odbicie. Gdybym dobrze się odbił, to nawet przy niekorzystnym wietrze poleciałbym dalej – mówił do kamery TVP Sport Dawid Kubacki.
– Może w tym okrucieństwie skoków narciarskich jest ich cały urok. W dalszym ciągu nie potrafię dobrze zrobić paru rzeczy, dziś też popełniłem błąd. Przykro mi, chciałem wykonać dobrą pracę, nie wyszło. To miło, jeśli do Sapporo polecimy w klasie biznesowej, ale dla mnie najważniejsze jest teraz, by znaleźć rozwiązanie, które pozwoli na pewne skoki, dziś tej pewności nie mam. Jestem zdrowy, w dalszym ciągu mam wielkie możliwości i tylko ode mnie zależy, jak je wykorzystam – mówił Kamil Stoch.