Wiślańskie konkursy nigdy nie były łatwe, lecz ten niedzielny, rozpoczynający rywalizację indywidualną w Pucharze Świata, podniósł wymagania wysoko – wprawdzie słońce miło przygrzewało, lecz wiatr robił wiele, by podnosić wszystkim poziom adrenaliny.
Najważniejszą chwilą pierwszej serii był upadek Piotra Żyły. Sam lot nie zapowiadał kłopotów, ale po lądowaniu polski skoczek wpadł na nierówność, narta podcięła nartę, uderzył mocno w zeskok, krawędź deski trafiła go w czoło, polała się krew. Znieruchomiał. Cisza zapadła na stadionie, ratownicy byli blisko, na szczęście skoczek podniósł się i poszedł samodzielnie do wyjścia.
Głosy trąb
Kamil Stoch skakał następny, widział i słyszał wszystko z góry, ale udźwignął ciężar okoliczności. Próba wyglądała ładnie, dała jednak tylko 12. miejsce – z wiatrem nie dało się wygrać. Dawid Kubacki był 14., Maciej Kot – 21. Pozostała piątka Polaków znalazła się poza finałową trzydziestką.
Trudno było ocenić, jaką wartość miało prowadzenie Karla Geigera, przed Danielem Andre Tandem i Robinem Pedersenem, ile w nim było szczęścia. Odległości nie dało się powiązać z notami.
Druga seria była podobna, Ktoś awansował, ktoś tracił pozycje, jedynym, który mógł powiedzieć, że zrobił swą robotę bez zarzutu, był Tande. To duży sukces Norwega, skazanego przez ciężką chorobę (zespół Stevensa-Johnsona) i kontuzję na rok niebytu w skokach.