Powiedzieć, że rywalizacja skończyła się już po pierwszej serii ostatnich zawodów, to może za dużo, ale wybitny skok na odległość 143 m musiał mocno osłabić wiarę najgroźniejszych rywali, że wyprzedzą polskiego lidera. Dwóch z nich skoczyło świetnie, ale i tak Kubacki powiększył przewagę nad Mariusem Lidvikiem (139 m) z 9,1 do 14,2 punktu i nad Karlem Geigerem (140 m) z 13,3 do 17,2 punktu.
Trzeci – Ryoyu Kobayashi skoczył tylko nieźle – 135,5 m, dostał jedenastą notę, która w praktyce oznaczała wykluczenie Japończyka, obrońcy tytułu, z grona pretendentów do głównej nagrody. Odrobić 27,5 punktu w ostatnim skoku wydawało się niemożliwe.
Seria finałowa, z polskiej strony, musiała polegać na czekaniu do finałowego skoku lidera. Nie było ważniejszej sprawy, choć konkurs i innym musiał się podobać. Austriacy trochę się jednak martwili, że Stefan Kraft, mimo ambicji i talentu, nie zdołał doskoczyć do podium, Niemcy, że Karlowi Geigerowi nie idzie odrabianie strat do Mariusa Lindvika. Choć z nim wygrał ostatni konkurs, to w turnieju nic nie zyskał.
Nieco wcześniej Ryoyu Kobayashi w końcu przypomniał sobie jaki ma talent – 138 m to był drugi wynik ostatniej serii i dał Japończykowi awans na siódme miejsce w finałowym konkursie. Norweg skoczył 137 m, Niemiec 136 m, Dawidowi Kubackiemu komputer wyświetlił, że ma skoczyć 136,5 m, żeby na pewno wygrać zawody. Polak skoczył imponujące 140,5 m, nie zostawił żadnych złudzeń, kto był najlepszy. Nie trzeba było liczyć żadnych różnic, myśleć o notach za styl i przelicznikach wiatru.
Pozostali Polacy wypadli poprawnie, Kamil Stoch spisał się nawet lepiej od swej wcześniejszej turniejowej średniej – był 13., Piotr Żyła dzięki odrobinie szczęścia w serii KO – 27. Maciej Kot i Stefan Hula przegrali pojedynki. Tak naprawdę oni wszyscy też nie myśleli o własnych wynikach, tylko czekali na tę chwilę, gdy wpadną na zeskok i wyściskają zwycięzcę.