W poprzednich latach bywało podobnie, ale takie emocje się nie nudzą: polski skoczek znów ma szansę wygrać najbardziej znany turniej.
Kamil Stoch, mistrz z 2017 i 2018 roku, ma spokój. Przeliczenie 20 punktów, jakie dzieli Polaka od trzeciego Halvora Egnera Graneruda, oznacza 11 metrów skoku do odrobienia przez Norwega w dwóch próbach. Mogą pomóc noty za styl, przeliczniki za wiatr i położenie belki startowej, ale zadanie najbliższego zagranicznego rywala Stocha wydaje się niezwykle trudne. Karl Geiger (24,7 pkt to odpowiednik prawie 14 m) jest w jeszcze gorszej sytuacji. W najlepszej, nie zapominajmy, zajmujący drugie miejsce ubiegłoroczny triumfator Dawid Kubacki.
Wieloletnie statystyki też dają nam powody do optymizmu – od dwóch dekad niemal zawsze mistrzem turnieju zostawał ten, który prowadził po trzech konkursach. Wyjątek jest jeden, i to dla nas szczególny – Kamil Stoch w 2017 roku przed ostatnim konkursem był drugi, za Danielem Andre Tande. Tracił 1,7 punktu, ale zrobił swoje w Bischofshofen.
Norweska skrucha
Skoki narciarskie nie są jednak zabawą statystyczną, liczą się inne sprawy – presja, nastawienie psychiczne, zmęczenie, stan zdrowia, warunki meteorologiczne i typ skoczni. Niekiedy przypadek.
Granerud, główny rywal Polaków, po konkursie w Innsbrucku pokazał, że nie jest skoczkiem z żelaza, że nerwy ponoszą go jak każdego, że młodość wcale nie broni przed drżeniem nóg na belce startowej.