Polska ekipa odjechała spod skoczni na Czertaku jako jedna z pierwszych. Zaczynało już mocno padać, a i rozmawiać z dziennikarzami nie bardzo było o czym. Forma jaka jest, każdy widzi.
Z trzech Polaków, którzy wystąpią w konkursach w Harrachovie, jeden skoczył w kwalifikacjach nadspodziewanie dobrze (Stefan Hula, 179 m i 11. miejsce wśród tych, którzy musieli walczyć o awans), jeden tak jak oczekiwano (Kamil Stoch, 176,5 m i 17. miejsce), a ten trzeci i najważniejszy dużo gorzej, niż potrafi, ale lepiej, niż robił to tydzień temu w Predazzo.
– Taki jest sport. Raz na wozie, raz pod wozem. Płakał nie będę – mówi Małysz. Na porannym treningu zajął 26. miejsce ze skokiem na 166 m. W kwalifikacjach wylądował na 180 m, ale to wciąż bardzo daleko od najlepszych: Andreasa Koflera (199), Martina Kocha (198), Michaela Uhrmanna (194,5). Nie wspominając o liderze PŚ Thomasie Morgensternie, który na treningu poleciał na 214,5 m, czyli równo na linię rekordu skoczni, a potem spakował się i wrócił do hotelu, rezygnując z kwalifikacji.
Kwalifikacje – do obu konkursów, w których wystąpi 40 skoczków – odbywały się w gęstej mgle i śniegu, a potem deszczu. Na sobotę i niedzielę zapowiadane jest w Harrachovie dalsze ocieplenie, więc nie wiadomo, czy zawody uda się rozegrać. Piątkowy pierwszy trening odbył się bez większych kłopotów, ale już drugi trzeba było przerwać, a kwalifikacje zacząć od nowa, gdy przesuwająca się mgła zaczęła nieść przeciętnych skoczków bardzo daleko. Dobrze wyszedł na tym m.in. Stefan Hula, który w powtórzonym skoku poleciał znacznie dalej niż w pierwszym. Robert Mateja też dostał szansę poprawienia się, ale jej nie wykorzystał. – Pogoda była fatalna, z progu rzucaliśmy się we mgłę jak w nicość – opowiadał Małysz. Jest on w klasyfikacji PŚ dziewiąty i choć po Predazzo ogłoszono już najgłębszy kryzys mistrza od ośmiu lat, to przecież bywało gorzej. Na przykład dwa lata temu, gdy po 13 konkursach Polak był w PŚ na 13. miejscu. Małysz często miewał problemy właśnie w połowie sezonu.
Tydzień przed konkursami w Zakopanem upłynie zapewne na dyskusjach, czy warto było w ogóle Małysza posyłać do Harrachova, czy nie. Przeciwnicy przyjazdu nie mają wielu argumentów, bo przy odwilży w całej Europie trudno byłoby znaleźć jakąś skocznię, na której można by spokojnie ćwiczyć. Tłumaczenia zwolenników brzmią bardziej przekonująco: Harrachov to szansa posmakowania lotów przed mistrzostwami świata na mamucie w Oberstdorfie (pod koniec lutego), a przerwę w startach lepiej zrobić np. za dwa tygodnie, gdy konkursy PŚ odbędą się w Japonii.