Dziś rano kwalifikacjami na słoweńskim mamucie zaczynają się wielkie narciarskie targi pracy. Ci, którym sezon się udał, przyjeżdżają do Planicy świętować, przegrani – negocjować trenerskie transfery, żeby mieć za co wznosić toasty za 12 miesięcy. Tym razem ruch w interesie będzie wyjątkowo duży, a oferty pracy atrakcyjne.
Niemiecki DSV, najbogatszy narciarski związek świata, nie chce już Petera Rohweina. Finów postawił pod ścianą Tommi Nikunen, rezygnując po blisko sześciu latach pracy. Tamtejsza federacja nie jest bogata, ale ma Janne Ahonena i młode talenty, przy których można zapracować na wielkie nazwisko. Polacy kuszą szansą pracy z Małyszem i całkiem wysoką pensją – Hannu Lepistoe wynegocjował blisko 6 tysięcy euro.
DSV może przebić każdą finansową ofertę. Przełknąłby nawet żądania Miki Kojonkoskiego, który oczekuje 15 tys. euro miesięcznie, gdyby tylko Fin zechciał przyjść. Kojonkoski ma jednak do 2010 r. kontrakt z Norwegami i nie zamierza go rozwiązywać. Może być więc tak, że wszyscy będą sobie wyrywać tych samych kandydatów.
Berni Schödler, były trener Simona Ammanna, a dziś delegat FIS i poszukiwacz talentów dla szwajcarskiej kadry, nie ukrywa, że ma wstępne propozycje z aż czterech krajów, w tym Niemiec i Polski. Austriak Stefan Horngacher zgłosił się do PZN, gdy usłyszał, że kontrakt Lepistoe nie zostanie przedłużony, ale wymienia się go też wśród kandydatów do awansu w DSV (dziś jest tam trenerem młodzieży i Martina Schmitta), choć może nie na pierwszego trenera. Na liście tych, z którymi Polacy byliby gotowi rozmawiać, jest jeszcze Nikunen.
Równie prawdopodobny jest jednak inny wariant: do licytacji nie dojdzie, bo każda z tych federacji będzie się trzymać swoich ludzi. DSV trenerem skoczków zrobi twórcę niemieckich sukcesów w kombinacji norweskiej Andreasa Bauera, Finowie zaproszą do powrotu do kraju chwalonego za pracę ze Słoweńcami Ari Pekkę Nikkolę, a Polacy postawią na któregoś z wiecznych asystentów: Łukasza Kruczka, Zbigniewa Klimowskiego czy Piotra Fijasa. Albo na wszystkich razem, zbierając ich w jednym zespole, do którego mieliby też wrócić po dłuższej przerwie fizjolog Jerzy Żołądź i psycholog Kamil Wódka.