To był piękny pojedynek z udziałem najlepszych. Schlierenzauer, lider Pucharu Świata, kontra Ammann, wicelider. Najpierw Austriak jak król nokautu wystrzelił potężnym ciosem i poleciał na odległość 144 m. Wydawało się, że nikt z nim tego dnia nie nawiąże walki. Fin Harri Olli, drugi po pierwszej serii, skoczył 137,5 m.
Ammann był ósmy (133,5 m), ale dopiero w finałowej próbie pokazał, na co go stać. Szwajcar potrafi wykorzystywać zmienne warunki jak mało kto i jak choć trochę powieje mu pod narty, leci na takiej powietrznej poduszce dalej od innych. W drugiej serii skoczył aż 145,5 m i dopiero Schlierenzauer odebrał mu zwycięstwo. Lider Pucharu Świata ma nie tylko stalowe mięśnie, ale i nerwy. Skakał ostatni, gdy wiatru było już niewiele, wiedział, że musi skoczyć około 135 m, by wygrać, i wylądował dokładnie tam, gdzie musiał.
Jak tak dalej pójdzie, to Austriak pobije w tym sezonie rekord wygranych konkursów należący do Janne Ahonena (12). W Willingen zwyciężył po raz dziewiąty, a przed nim jeszcze wiele okazji do kolejnych sukcesów. Już w środę pucharowe zawody w Klingenthal, a w sobotę i niedzielę loty na mamucie w Oberstdorfie, gdzie przed rokiem został mistrzem świata.
Adam Małysz nie będzie mile wspominał niedzielnego konkursu, choć daleki próbny skok (140 m) zapowiadał emocje. Mistrz świata był przecież przed laty rekordzistą tego obiektu (151,5 m – rekord odebrał mu Ahonen wynikiem 152 m), więc nadzieje były w pewnym sensie uzasadnione.
Po pierwszej serii Polak zajmował 14. miejsce, skacząc 127, 5 m, tyle samo co ubiegłoroczny zwycięzca Pucharu Świata Austriak Thomas Morgenstern i Fin Matti Hautamaeki. Niestety, w finale Małysz wyciągnął ślepy los na wietrznej loterii w Willingen i po skoku na odległość 120, 5 m spadł pod koniec trzeciej dziesiątki.