[b]Rz: Co pan będzie robił po powrocie do Wisły? Rzuci narty w kąt?[/b]
[b]Adam Małysz[/b]: Były takie myśli, nie ukrywam. Po tym, co się stało w Planicy, gorączkowo pytałem sam siebie, czy może już czas, by to wszystko skończyć i dać sobie spokój ze skakaniem. Myślałem, że może przekroczyłem swoją barierę i to był sygnał, że siły i możliwości są już na wyczerpaniu. Czułem się fatalnie z tym czwartym miejscem, nie mogłem się pozbierać. Ale zaraz też powiedziałem sobie: prześpij się, chłopie, z tym wszystkim, jutro będzie przecież nowy dzień. I znów było czwarte miejsce, medal na wyciągnięcie ręki w drużynówce, który też uciekł. Szkoda, okropnie szkoda, że się nie udało.
[b]Ale wtedy już się pan uśmiechał, a po sobotnich skokach był pan kompletnie rozbity, jak nigdy wcześniej. Wyglądał pan jak po nokaucie...[/b]
Bo to był dla mnie nokaut psychiczny. Mam nadzieję, że kiedyś przestanę o tym myśleć. Bolało bardzo, tym bardziej że za dwa lata w Vikersund na kolejnych mistrzostwach świata w lotach prawdopodobnie mnie już nie będzie. Byłem zdruzgotany, bo to, co się stało, nie miało żadnego logicznego wytłumaczenia. Mogę tylko sobie teraz powiedzieć, że widać Bóg tak chciał. Może byłem zbyt pewny siebie, za głośno mówiłem, że jestem w stanie pokonać Ammanna. Sam już nie wiem.
[b]Andrzej Grubba, znakomity przed laty pingpongista, opowiadał, że podziwiał Szwedów, bo najcięższe porażki przyjmowali niewzruszeni. Ale kiedyś Joergen Persson, mistrz świata, pokazał mu rachunek wystawiony przez hotel. Szwed zdemolował pokój, nie mogąc pogodzić się z przegraną. Pan nie ma takiego rachunku?[/b]