Nie można nazwać sukcesem 19. miejsca Jana Ziobry w sobotę i 15. pozycji Piotra Żyły w niedzielę, ale chyba jest nieco lepiej – kwalifikacje już nie są powodem do troski, w konkursach polscy skoczkowie nie przepadali hurtowo po pierwszej serii.
Prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner nazywa ten proces powolną odbudową, ruchem we właściwym kierunku i, miejmy nadzieję, ma rację. Ten skromny optymizm nie zmienia opinii, że jest nad czym pracować i warto wypatrywać powrotu Kamila Stocha.
Oba konkursy w Lillehammer były przede wszystkim walką organizatorów i skoczków z wiatrem. Kapryśne podmuchy zmuszały sędziów do częstych zmian wysokości rozbiegu, belka jeździła w górę i w dół, zawody były często przerywane, w niedzielę rywalizacja zakończyła się po dwugodzinnej pierwszej serii.
Trzeba podziwiać, że w tych warunkach byli tacy, którzy potrafili skakać powyżej 140 m, ale też pech nie oszczędzał najlepszych – w sobotę zepchnął poza serię finałową np. Simona Ammanna (także Żyłę). Pierwszy konkurs wygrał Gregor Schlierenzauer, ale przyznał, że do szczytu możliwości mu jeszcze daleko, w drugim mistrzem jednego skoku został Roman Koudelka i odzyskał koszulkę lidera PŚ. Przez dwa dni dobrze skakali Peter Prevc, Andres Fannemel, Michael Hayboeck i Severin Freund.
Kadra Łukasza Kruczka wraca do Zakopanego. Po treningowych skokach trener poinformuje, kogo zabierze na konkursy do Niżnego Tagiłu (Rosja). Pucharu Świata nigdy wcześniej tam nie było, ośrodek za Uralem jest odnowiony, skocznie są cztery, największa o rozmiarze HS-134. Konkursy odbędą się w sobotę i niedzielę, po rosyjskim zmierzchu.