Reklama
Rozwiń

Apoloniusz Tajner: W drodze z piekła do nieba

– Nasi zawodnicy walkę o zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni rozegrają między sobą – mówi Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego.

Publikacja: 04.01.2021 19:08

Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego

Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak

Polakom pomaga wiatr?

Warunki się zmieniają, ale są stosunkowo równe. Nasi zawodnicy podczas konkursu w Innsbrucku faktycznie skakali w lepszej strefie, ale już Kamil Stoch wcale nie miał idealnego wiatru. Wiadomo, że mówimy o dyscyplinie, w której potrzeba odrobiny szczęścia. Nasi skoczkowie są jednak w świetnej formie, co widać po prędkościach na progu. Rozpędzili się i jestem pewien, że niczego nie zepsują.

Co się wydarzy w Bischofshofen?

Wszystko wskazuje na to, że – biorąc pod uwagę profil skoczni oraz warunki, jakie tam panują – Polacy walkę o zwycięstwo rozegrają między sobą. Mówimy o obiekcie, gdzie trzeba prowadzić narty płasko, aby później odlecieć na zeskoku. To przemawia za Stochem. Kubackiemu na pewno dały oddech narodziny dziecka, zyskał spokój.

Co z liderem Pucharu Świata Halvorem Egnerem Granerudem?

Widać u niego obniżkę formy. Jeszcze w grudniu przeskoczyłby mniej korzystne warunki, na które narzekał. Jego wysoka dyspozycja ucieka, co pokazują także prędkości na progu, które Norwegowie zawsze mieli wysokie. To normalne, takie rzeczy się zdarzają. Problemy z formą mają też Niemcy – Karl Geiger czy Markus Eisenbichler. Znam ich trenerów, widzę w ich gestach zniechęcenie.

To może czas u nich na przerwę i spokojny trening, jaki Polacy mieli zamiast startów w Niżnym Tagile?

Obserwowałbym ich dyspozycję, poczekał. Granerud dalej będzie skakał dobrze oraz zajmował miejsca w czołówce, ale nie będą to występy błyskotliwe. Na pewno ma w głowie mętlik i nie do końca wie, co się dzieje. Jego sytuacja to przeciwieństwo naszych skoczków, u których widać uśmiech i spokój. Są doświadczeni oraz pewni swoich umiejętności. To deprymuje rywali.

Jak wpłynęło na nich zamieszanie związane z wykryciem koronawirusa u Klemensa Murańki?

Pokonali drogę z piekła do nieba. Wiedzieliśmy, że pozytywny wynik badania to koniec, zero szans na start. Zawodnicy siedzieli przybici w pokojach. Byliśmy zirytowani, bo przecież właśnie z powodu koronawirusa odpuściliśmy starty w Niżnym Tagile, minimalizowaliśmy ryzyko. Wszystko zmieniło się, kiedy Klemens miał negatywny wynik kolejnego testu. Zaczęliśmy naciskać, uruchomiliśmy polskiego konsula. Jego zapytanie do organizatorów wywołało popłoch. Pomogło też wsparcie z Międzynarodowej Federacji Narciarskiej. Inna sprawa, że gdyby dyrektorem Pucharu Świata wciąż był Walter Hofer, nic byśmy nie wskórali. U niego decyzja to decyzja. Nie ma od niej odwrotu.

Jaki byłby ten turniej bez Polaków?

Na pewno nudniejszy, a lepszy humor mieliby Niemcy oraz Norwegowie. Nastroje mógłby im popsuć tylko Anże Lanisek, ale taki turniej pozostawiłby u wszystkich duży niesmak. Na szczęścia udało się uratować sytuację. Jesteśmy na fali.

Nie boi się pan, że za chwilę któraś z zagranicznych federacji zacznie podchody pod Michala Doleżala?

On bardzo sobie ceni to, jak my go doceniamy. Stefan Horngacher informację o tym, że ma ofertę od Niemców, przekazał nam w styczniu ubiegłego roku. Byliśmy przekonani, że ją przyjmie. Błyskawicznie dograliśmy więc sprawy z Doleżalem. Oczywiście: rozmawialiśmy z innymi trenerami, ale tylko dlatego, żeby Michala nie spalić i go chronić. Dziś widać, że podjęliśmy dobrą decyzję.

Andrzej Stękała, który jest odkryciem zimy, mógł powalczyć nawet o podium Turnieju Czterech Skoczni. Co się stało w drugiej serii w Innsbrucku?

Napisał mi po konkursie, że spięło mu nogę. Jego odbicie było nierówne. Andrzej dodał też, że ten jeden nieudany skok nauczył go więcej niż rok startów w Pucharze Kontynentalnym. Taka świadomość u zawodnika cieszy.

Stękała niedawno był jedną nogą poza skokami i dorabiał w karczmie. Jego przykład pokazuje, że w sporcie potrzeba też czasem sporo szczęścia...

Takie sytuacje to efekt dziury w systemie polskiego sportu. W wieku 18–23 lat, zawodnicy wchodzą w dorosłość, chcą prowadzić samodzielne życie i choć mają świetne warunki szkolenia, to brakuje stypendiów, a przecież – nie oszukujmy się – większość zawodników w sportach zimowych pochodzi z rodzin ubogich. Chcemy to zmienić. Planujemy wystąpić do ministerstwa z projektem powołania szerokiej kadry olimpijskiej. To grupa, której członkowie przez rok–dwa przed igrzyskami dostawaliby stypendium według określonego klucza. Dzięki temu mogliby trenować i mieć parę groszy na własne potrzeby. Liczę, że dzięki temu przestaniemy tracić talenty.

Inne sporty
Ruszyła Suzuki Marine Academy 2025. Przygotuj się na sezon na wodzie!
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Inne sporty
Jan-Krzysztof Duda dla „Rzeczpospolitej”: Nie boimy się sztucznej inteligencji
Inne sporty
Rusza walka o mistrzostwo świata na żużlu. Warszawa poddaje się ostatnia
szachy
Weselin Topałow, były mistrz świata w szachach, dla „Rzeczpospolitej”: Dobrze jest łączyć show i wygrywanie
Inne sporty
Puchar Świata. Najlepsi na świecie wystąpią w Beskidach