Trudno się powstrzymać przed pytaniami, czy przewaga Polaka nad Niemcem Richardem Freitagiem wystarczy do końcowego sukcesu? Lepiej atakować czy bronić pozycji lidera? A może nadszedł czas powtórzenia niezwykłego osiągnięcia Svena Hannawalda i wygrania wszystkich konkursów.
Wtorek – dzień wolny od skoków – sprzyjał takim rozważaniom, chociaż Stoch unikał odpowiedzi jak mógł, co można zrozumieć. Trener Stefan Horngacher też nie zamierzał zwiększać presji, zatem wypowiadał się z dyplomatyczną rezerwą: – Możliwości są, ale nie skupiamy się na wygraniu wszystkich konkursów, tylko na oddawaniu dobrych skoków.
Statystyka podpowiada, że liderzy z połowy turnieju zwykle odbierali główne nagrody w Bischofshofen. Tak było rok temu, choć akurat na Bergisel Stoch w dramatycznych okolicznościach (upadek w serii próbnej, uraz barku) na chwilę przewagę stracił. Niekiedy jednak, choć rzadko, prowadzący na półmetku w finale przegrywali – w ostatnich latach taki zawód przeżywali Noriaki Kasai, Anders Jacobsen i dwa razy Gregor Schlierenzauer.
11,8 punktu różnicy między obecnym liderem a wiceliderem można traktować jako zaliczkę skromną, lecz wystarczającą. Tylko raz się zdarzyło, by goniący odrobili większą stratę, zdecydowanie częściej musiała być ona mniejsza. Pozostaje czekać i zobaczyć, co stanie się w czwartek na Bergisel i w sobotę na skoczni im. Paula Ausserleitnera.
We wtorek polscy skoczkowie wykonali krótki samochodowy skok (to ledwie 65 km) z Ga-Pa do Innsbrucku, w stolicy Tyrolu nie mieli wielu obowiązków poza relaksem i odrobiną ruchu. Zwykle bywa nim trochę ćwiczeń w sali gimnastycznej i kilka setów siatkówki, w której zdecydowanym liderem reprezentacji jest od lat Maciej Kot. Oszczędzany jest Jakub Wolny, którego w Ga-Pa dopadła gorączka.