W najbliższy weekend lotami w Planicy kończy się sezon i na razie pewne jest tylko to, że Lepistoe będzie pierwszym trenerem w czasach wielkiego Małysza, któremu Polski Związek Narciarski pozwoli wypełnić kontrakt. Apoloniusz Tajner w ostatnich tygodniach sezonu 2004 opiekunem kadry był już tylko na papierze, bo mistrza wziął w swoje ręce Heinz Kuttin. Dwa lata później Kuttin, skłócony z prezesem Tajnerem, odchodził w podobnych okolicznościach, odsuwany coraz bardziej na margines.
Dziś emocje wokół Małysza i reprezentacji są znacznie mniejsze i zanosi się na kulturalne rozstanie, ale jednak rozstanie. – Dziesięć procent – mówi „Rz” jeden z działaczy PZN, pytany o szanse Lepistoe na przedłużenie kontraktu. Poszukiwania następców już się rozpoczęły, choć prezes Tajner mówi, że to tylko wstępne rozpoznanie. – W Planicy będziemy rozmawiać konkretniej, na razie konsultuję się z działaczami, polskimi trenerami, nawet profesorem Jerzym Żołądziem – mówi szef PZN, ale pytany o kandydatów nabiera wody w usta.
Przy okazji zawodów w Zakopanem wstępną propozycję usłyszał podobno Szwajcar Berni Schoedler, były trener Simona Ammanna, a dziś delegat FIS i poszukiwacz talentów dla szwajcarskiej kadry. – Nie było propozycji, po prostu nasz sekretarz generalny zagadnął go na korytarzu – uspokaja Tajner. Do wzięcia jest też Tommi Nikunen, który ma już dość pracy z Finami i szuka nowych wyzwań. – Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że zmieni się formuła pracy. Już nie będzie tak, że przychodzi trener z zagranicy i ma pełną swobodą, a my się odsuwamy, mimo że wiemy, jakie rozwiązania się u nas nie sprawdzą – tłumaczy prezes.
Nowy trener nie będzie wybrany przed 28 marca, gdy zbierze się zarząd związku. Teoretycznie PZN ma czas do kwietnia. Pod koniec tego miesiąca zatwierdzane są kadry na nowy sezon i wtedy już nowy szef musi być znany. Zmiany nie da się uniknąć, bo kończący się sezon był dla polskich skoków wyjątkowo zły. Nie tylko dlatego, że Małysz jest w klasyfikacji łącznej dopiero 13. i w żadnych zawodach nie stanął na podium. Najbardziej martwi katastrofa, która zdarzyła się za plecami mistrza, pozostali Polacy skakali fatalnie.
W Polsce nie ma trenera, który byłby dla Małysza autorytetem