W takiej formie Simon Ammann nie był ani wtedy, gdy zdobywał dwa złote medale na igrzyskach olimpijskich w Salt Lake City (2002), ani dwa lata temu w Saporro, gdzie został mistrzem świata na dużej skoczni.
Najpierw nie dał konkurencji żadnych szans podczas Letniej Grand Prix, a teraz objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. U siebie w domu, w Engelbergu, wygrał dwa konkursy, tylko w sobotę przegrał o kilkadziesiąt centymetrów z Gregorem Schlierenzauerem, a w niedzielę wyrównał jeszcze rekord skoczni (141 m) należący do Janne Ahonena.
Gdyby pod koniec ubiegłego sezonu zadano pytanie, który ze skoczków ma największe szanse zdominować olimpijski sezon, odpowiedź mogłaby być tylko jedna – Schlierenzauer. Teraz nie jest to takie pewne, choć 19-letni Austriak potrafi skoczyć jak nikt na świecie.
Na razie jego walka z Ammannem jest ozdobą każdych zawodów pucharowych. W sobotę Schlierenzauer wygrał, dzień wcześniej był nieznacznie gorszy od Szwajcara, ale w trzecim ostatnim konkursie jego straty były już duże.
Niedzielny konkurs przerwano, gdy na górze zostało tylko ośmiu skoczków. Adam Małysz nie zdążył oddać drugiego skoku. Wchodził na belkę startową kilka razy, ale pozwolenia na skok nie dostał. Jury uznało, że warunki atmosferyczne wypaczą wyniki drugiej próby i za ostateczne uznano wyniki po pierwszej serii. Wygrał Ammann, drugi był Norweg Bjoern Einar Romoeren (138,5), a trzeci Japończyk Daiki Ito (134,5). Schlierenzauer ze swoim rodakiem Thomasem Morgensternem zajęli szóste miejsce (obaj po 130 m), a Małysz (129) był tuż za nimi. Kamil Stoch (125,5), który wcześniej dwukrotnie pokonał Małysza, tym razem zajął 11. miejsce.