Od lat nic się nie zmienia. W dniach wieczornych konkursów już od południa na Wielką Krokiew ciągną tłumy w biało-czerwonych czapkach i szalikach. Całe rodziny, szkolne wycieczki, często mocno zmęczeni życiem i góralską herbatą obywatele.
Większość zaopatrzona w trąby, których nieznośny dźwięk przypomina, że to dzień szczególny, w którym ludzie czekają na jeszcze jeden sukces Małysza. Nie wszyscy jednak oglądają skoki trzeźwym okiem. Dla idących na skocznię na gazie najważniejsze jest, by przechytrzyć kontrolę i przemycić piersiówkę z ognistym płynem. Na szczęście są w mniejszości.
12 stopni mrozu, ponad 21 tysięcy widzów, wspaniała atmosfera. – Wygrywać u was to sama przyjemność – powie później Schlierenzauer. Simon Ammann, drugi w piątkowym konkursie, powtarza to od lat. Dlatego najlepsi przyjechali tu w komplecie, choć igrzyska za pasem.
Po pierwszej serii na czele stawki sami dobrzy znajomi. Wicelider i lider klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Schlierenzauer i Ammann. Austriak skacze najdalej – 138 m, tylko o dwa metry bliżej od rekordu skoczni (140 m) należącego od lat do Niemca Svena Hannawalda. Na konferencji prasowej powie, że zdaniem trenera Alexandra Pointnera był to jego najlepszy występ w tym sezonie.
Ammann, który dzień wcześniej zrezygnował ze skoków treningowych, raz jeszcze udowodnił, że w olimpijskim sezonie kandyduje do wszystkich zaszczytów. 136 m daje mu drugie miejsce. On sam pytany, co dla niego jest ważniejsze, zdobycie Kryształowej Kuli czy raz jeszcze olimpijskiego złota, zastanawia się krótko: – Jednak igrzyska są najważniejsze – mówi dobitnie.