Chwilę po walce z Simonem Ammannem i Gregorem Schlierenzauerem w pierwszym konkursie igrzysk Małysz prosił dziennikarzy, by dali mu nacieszyć się pięknym srebrnym medalem, żeby jeszcze nie pytać o kolejne zawody. Już kilka dni później przyznawał, że dłuży mu się czekanie na skoki. Siedzenie w wiosce olimpijskiej i sucha zaprawa bardziej męczy niż odbijanie się z prawdziwego progu.
To prawda, że wielki polski skoczek i wszyscy kibicujący mu rodacy przeszli w stan niecierpliwego oczekiwania na drugi akt olimpijski, w którym, nikt nie ma wątpliwości, mogą się zdarzyć rzeczy wspaniałe. Chociaż nikt nie zapomina o niezwykłym Ammannie, świetnych Austriakach, ambitnym Janne Ahonenie i norweskich lotnikach, chcemy zobaczyć Małysza na najwyższym stopniu podium. Wszyscy jesteśmy od kilku dni Małyszami, wszyscy będziemy zjeżdżać, mocno się odbijać i lecieć te kilka sekund, daleko za czerwone linie wyznaczające rozmiar skoczni.
Wiarę w sukces podtrzymywał sam mistrz, wtórował mu trener Hannu Lepistoe i jego asystent Robert Mateja. Nawet najbardziej chłodna ocena szans w konkursie na dużej skoczni niewiele zmienia – Adam Małysz naprawdę przygotował olimpijską formę na właściwy czas, naprawdę uwierzył w swoją pracę i umiejętności fińskiego szkoleniowca. Fachowe uwagi na temat drugiego konkursu indywidualnego powtarzają się: podium może mieć tych samych bohaterów, którzy zachwycali nas na skoczni normalnej.
Duża skocznia w Whistler Olympic Park to obiekt nowy, zbudowany w 2004 roku za 66 mln dolarów specjalnie na igrzyska. Sprawdzono ją podczas kilku konkursów Pucharu Kontynentalnego i niewiele ponad rok temu – dwóch konkursów Pucharu Świata, czyli próby przedolimpijskiej. Wtedy dwa razy wygrał Schlierenzauer, ustanowił imponujący rekord – 149 metrów. Małysz był wówczas czwarty i ósmy i już wtedy mówił, że skocznia mu się podoba.
Dwa dni po drugim konkursie indywidualnym kibiców czeka jeszcze konkurs drużynowy na dużej skoczni, w którym nie ma większego kandydata do złota niż Austria. Każde inne rozstrzygnięcie byłoby sensacją, choć oczywiście sport, zwłaszcza na igrzyskach, zna przypadki klęsk faworytów. Polskie oczekiwania nie mogą być przesadnie duże, choć optymiści przypominają, jak niewiele brakowało, by czwórka skoczków trenera Łukasza Kruczka powitała się z brązowym medalem podczas ostatnich mistrzostw świata w Libercu.