Jeszcze dzień wcześniej Batman z Wisły, jak o Małyszu mówi słoweński spiker z Planicy był szczęśliwym człowiekiem. Po dwóch pierwszych seriach zajmował drugie miejsce, tracił do Ammanna zaledwie 2,8 punktu i wierzył, że w sobotę go wreszcie dopadnie. Mówił wprost: Depczę mu po piętach, Simon to czuje. I obiecywał: Jutro będzie polski dzień.
[wyimek][b]Adam Małysz o medalu, który był na wyciągnięcie ręki i swoich błędach w dwóch ostatnich seriach - [link=http://www.rp.pl/artykul/449965.html?preview=tak]zobacz rozmowę[/link][/b] [/wyimek]
Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego był o tym święcie przekonany, Hannu Lepistoe, trener Małysza też sądził, że takie radosne zakończenie jest możliwe. Roar Ljoekelsoey, dwukrotny mistrz świata w lotach, który w piątek skokiem dla publiczności zakończył tu swoją wspaniałą karierę również nie widział innych kandydatów do złotego medalu. Nieśmiało wspomniał jeszcze o Schlierenzauerze mówiąc, że Austriak też powinien znaleźć się na podium. O swoim rodaku, Andersie Jacobsenie nie powiedział słowa, bo chyba nie sądził, że z ósmego miejsca, mając ponad 30 punktów straty do Małysza może dolecieć do podium.
Seria próbna nie zapowiadała nieszczęścia. Rządzili w niej liderzy - Ammann i Małysz. Najpierw Polak skoczył 213,5 m, chwilę później Szwajcar wylądował trzy metry dalej. Schlierenzauer uzyskał 203 metry a Jacobsen tylko 188,5 m i wydawało się, że nie będzie zagrożeniem dla najlepszych.
- Ale loty to loty - jak powiedział dobry znajomy Wojciecha Fortuny, srebrny medalista z Sapporo, Szwajcar Walter Steiner. Tak samo chudy jak wtedy, tylko jakby trochę zmalał. Zapytany czy Ammann znów wygra odpowiedział, że chyba tak, ale wszystko może się zdarzyć.