Z takimi sportowcami jest kłopot. Wygrywają, przegrywają, a na twarzy wypisany mają niemal zawsze ten sam melancholijny spokój. Nad każdym pytaniem zastanawiają się o chwilę za długo, jak odpowiedzą, to jednym, dwoma zdaniami. Wydają się zawsze trochę nieobecni.
To oczywiście nieprawda, że jeden z najlepszych skoczków świata ma naturę chłodną jak klimat Laponii. Brak ekspresji w czasie zawodów narciarskich (jej nadmiar prezentują Thomas Morgenstern czy Simon Ammann) to tylko jedna, wcale nie najważniejsza z cech Ahonena.
Nie można wykluczyć, że to po prostu rodzaj obrony przed naciskiem mediów, coraz bardziej chętnych do zaglądania każdemu w głąb duszy. – Jesteśmy tu, by skakać, a nie uśmiechać się – najsłynniejsze zdanie, które powiedział, jest przecież w pełni prawdziwe.
Pojawił się w fińskich skokach, gdy gasła gwiazda Ari-Pekki Nikkoli, o nałogu i wybrykach Mattiego Nykaenena zaczęto pisać w rubrykach obyczajowych, a ostatnim z wielkich był Toni Nieminen, mistrz olimpijski z Albertville, krajan z Lahti.
Od małego widziano w Ahonenie talent. Na rozbiegu sławnej skoczni w Lahti stanął po raz pierwszy, gdy miał 14 lat. Pierwszy skok miał długość 100 m, drugi 120. Skoczek twierdzi, że z tysięcy prób, jakie tam wykonał, pamięta naprawdę tylko te dwie. Świadkowie tamtych skoków mówili, że trudno było im uwierzyć w to, co widzą.