W Harrachovie śnieg się topi, wieje i ma wiać w następnych dniach. Niewykluczone, że któryś z zaplanowanych na sobotę i niedzielę konkursów zostanie odwołany albo jak pierwszy w Predazzo skończy się po jednej serii. W tym sezonie i tak idzie zaskakująco gładko, bo na razie, choć z problemami, to udało się jednak rozegrać wszystkie zawody. Rok temu było dużo gorzej.
W czwartek z rozbiegu mamuciej skoczni na Czertaku zjechało tylko 30 skoczków z Pucharu Świata. Na liście startowej jest ich ponad 50 (do konkursu zakwalifikuje się 40), ale blisko połowa wolała w ogóle nie wychodzić na belkę. Oprócz Adama Małysza byli w tej grupie m.in. Finowie, Norwegowie, Szwajcarzy Simonn Ammann i Andreas Kuettel. Czyli cała czołówka PŚ z wyjątkiem Austriaków i to właśnie oni na pierwszym treningu zajęli sześć z siedmiu czołowych miejsc. Drugą serię treningową jury odwołało po próbach sześciu skoczków, bo wiatr stawał się zbyt niebezpieczny.
Najlepszy był jak zwykle Thomas Morgenstern, który w tym sezonie jest tak mocny, że mu wszystko jedno, czy konkurs jest na średniej, dużej, czy mamuciej skoczni. W czwartek lider PŚ lądował na 213,5 m, i to z obniżonego rozbiegu. Oprócz niego granicę 200 metrów przekroczył jeszcze Martin Koch – 205,5 m. Austriaków rozdzielił tylko Kamil Stoch. Jego 190 m było piątą odległością.
Oprócz Stocha i Małysza w polskiej kadrze na Harrachov znaleźli się Stefan Hula oraz Robert Mateja (miał być przedskoczkiem, ale zajął miejsce Piotra Żyły, któremu w środę zmarł dziadek). Wszystkich interesuje jednak przede wszystkim to, co tydzień przed konkursami w Zakopanem zrobi Małysz.
Dla organizatorów najważniejsze jest, że przyjechał, bo po fatalnych skokach w Predazzo, gdzie dwa razy znalazł się poza finałową serią, i po atakach migreny, nie było to pewne. A bez Małysza w Harrachovie jest jak bez śniegu. Dla niego zawsze zjeżdżały tutaj tysiące kibiców z Polski. Bywało ich kilka razy więcej niż Czechów, którym w narciarstwie podobają się raczej biegi.