Chciałem sobie poskakać, czyli przypadki Eddiego Orła

Wąsy miał jak Małysz, pod różowe gogle wciskał wielkie okulary z grubymi szkłami, sam był sobie skoczkiem, trenerem i sponsorem. Dwadzieścia lat temu na igrzyskach w Calgary pokazał, że czasami rzeczywiście liczy się udział. Właśnie powstaje o nim film

Aktualizacja: 20.02.2008 04:20 Publikacja: 19.02.2008 20:00

Chciałem sobie poskakać, czyli przypadki Eddiego Orła

Foto: Forum

Tak naprawdę Eddie, dziś już 44-latek z dwójką dzieci, nie nazywa się Eddie. Na boku ciężarówki, którą jeździ do pracy, jest wypisane prawdziwe imię i nazwisko: „Michael Edwards, tynkarstwo i usługi budowlane”. Eddiem był w narciarskim wcieleniu, ale wymyślone imię tak zrosło się z przydomkiem, że nawet jego żona Samantha bywa nazywana Mrs Eddie the Eagle.

Edwards to były narciarz, niedoszły kaskader, przyszły magister prawa i legenda do wynajęcia. Po godzinach dorabia, uświetniając bankiety i prowadząc motywacyjne pogadanki na zaproszenie firm. Zainteresowanych nie brakuje. Nie przeszkadza im, że wykłady na temat mentalności zwycięzcy prowadzi ktoś, kto zdobył sławę, zajmując ostatnie miejsca w obu olimpijskich konkursach w Calgary. Właśnie mija 20 lat od tamtych zawodów. Kilka dni temu Calgary świętowało rocznicę ceremonii otwarcia. Eddie był gościem specjalnym, mógł znów pójść na stadion McMahon, gdzie w wieczór zamknięcia igrzysk 1988 roku 100 tysięcy widzów skandowało jego imię.

Eddie Orzeł to pseudonim jak dla bohatera kreskówki i tak czasami bywał traktowany. Gazety pisały o Barmy Brit, walniętym Brytyjczyku, Włosi wymyślili nową nazwę: spadacz narciarski. Kibice kochali go bez zastrzeżeń, dla innych bywał problemem. Działacze Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego nie byli zgodni, czy Edwards ze swoją nadwagą, twarzą niezdary, wielkimi okularami zachodzącymi mgłą i krótkimi skokami ideę olimpijską wciela w życie, czy raczej ją parodiuje. Na wszelki wypadek później poprawili przepisy tak, by podobni Eddiemu mieli na igrzyska trudniejszą drogę.

Na archiwalnych zdjęciach z Calgary można zobaczyć, że Eddie latał krótko – na dużej skoczni 73,5 metra, zwycięzca Matti Nykaenen miał w pierwszym skoku 118,5 – ale całkiem stylowo. Tylko schodząc do lądowania machnął rękami, ale o żadnym pajacowaniu czy rozpaczliwej walce o przeżycie nie było mowy. To był normalny skok kogoś, kto waży kilkanaście kilogramów więcej od reszty, a do tego jest po prostu słaby.

Zmyśleń i ubarwień zawsze było w jego biografiach co niemiara. Na pewno nie miał lęku wysokości, nie pożyczał nart i gogli już po przylocie do Calgary, i nie były to jego pierwsze zawody na śniegu. Skakał już przecież rok wcześniej na mistrzostwach świata w Oberstdorfie, był 98. – na 98 startujących. Poza tym, jak mógł nie mieć własnego sprzętu ktoś, kto w pokazowych zawodach przeskakiwał na nartach nad dziesięcioma samochodami i sześcioma autobusami, a do igrzysk przygotowywał się przez dwa lata?

Trenować zaczął rzeczywiście na pożyczonych nartach. Wciskał na nogi kilka par skarpet, żeby dobrze trzymać się w butach. Wcześniej przez dziewięć lat ćwiczył narciarstwo alpejskie, ale to jest Formuła 1 narciarstwa: drogi sprzęt, jeszcze droższe zgrupowania na lodowcach, bez pomocy sponsorów ani rusz. Podczas któregoś treningu w amerykańskim Lake Placid Edwards doszedł do wniosku, że tą drogą na pewno do igrzysk nie dojedzie.

Został jedynym w swoim kraju skoczkiem narciarskim. Brytyjski Komitet Olimpijski obiecał, że jeśli się odpowiednio wyćwiczy, może liczyć na nominację – to były jeszcze czasy, gdy w olimpijskim konkursie każdy kraj mógł wystawić przynajmniej jednego zawodnika. Łączył ciężkie treningi z pracą, by zarobić na wyjazdy. Nie miał trenera, czasami ktoś z austriackiej lub francuskiej kadry zlitował się i coś podpowiedział. Oszczędzał na wszystkim, sypiał w przyczepach, a raz – jak wspomina – nawet w zakładzie psychiatrycznym. Choć prosi, żeby nie wyciągać z tego pochopnych wniosków. Zawsze wolał, jak się go nazywało ekscentrykiem, a nie wariatem.

W Calgary został bohaterem. Udzielił więcej wywiadów, niż ktokolwiek inny, w tyle zostali nawet Nykaenen, potrójny mistrz olimpijski, i załoga jamajskich bobsleistów. Telewizje łączyły się z nim na żywo, gazety opisywały historię tynkarza z Cheltenham, który postanowił zostać skoczkiem w kraju bez skoczni. Edwards nie mógł jeszcze znać Forresta Gumpa, ale na czasem wzniosłe, a czasem głupie pytania dziennikarzy odpowiadał z podobnie rozbrajającą szczerością, że tu nie ma żadnej ideologii, on po prostu chciał sobie poskakać w czasie igrzysk.

Ruszyła Eaglemania: wizyty w dziesiątkach talk-show w Ameryce i Europie, kontrakty reklamowe. Eddie za godzinne spotkanie z pracownikami zapraszającej go firmy brał i po 10 tysięcy funtów. Przecinał wstęgi, uświetniał, nawet śpiewał. Jego singiel „Fly, Eddie, Fly” w Anglii był w pierwszej 50 notowań. A w Finlandii „Mun Nimeni On Eetu” (czyli „Nazywam się Eddie”) doszedł do drugiego miejsca. Edwards zapowiadał, że będzie skakał na igrzyskach jeszcze przez dziesięć lat, ale po zmianie przepisów nie potrafił się zakwalifikować. Zrezygnował po nieudanym podejściu do Nagano w 1998 r.

Miał wielu naśladowców, w różnych sportach. Afrykańskiego pływaka topiącego się w olimpijskim basenie, afgańską sprinterkę biegającą w szatach do ziemi, czy biegacza narciarskiego z Kenii Philipa Boita, którego start w Nagano wymyśliła firma Nike. Ale jaka jest różnica między wygłupami w basenie i na skoczni, wie każdy, kto kiedyś spojrzał w dół z wysokości rozbiegu. – Ja byłem po prostu zwykłym człowiekiem robiącym niezwykłe rzeczy. I ten przekaz miał wielką siłę – mówił w Calgary przy okazji rocznicowej wizyty.

Swoje w ciągu tych 20 lat przeszedł. Stracił fortunę zbitą na pierwszej fali popularności, bo oszukali go zarządzający pieniędzmi. Musiał zaczynać od nowa. Zarządzających pozwał do sądu i tak wciągnęło go prawo, że zapisał się na studia. Niedługo ma zrobić dyplom. Okularów ze szkłami jak denka butelek już nie potrzebuje – poprawił sobie wzrok operacyjnie. Nadal jest rekordzistą Wielkiej Brytanii w długości skoku.

Trwają zdjęcia do filmu o nim, premiera ma być jeszcze w tym roku. Edwardsa zagra komik Steve Coogan, scenariusz napisał dziennikarz „Timesa”. Może uda się tam przypomnieć, że tak naprawdę Eddie wcale nie był podczas igrzysk najgorszy. Jeden z francuskich skoczków w Calgary złamał nogę i w ogóle nie został sklasyfikowany.

Zobacz skok Edwardsa z Calgary: http://pl.youtube.com/watch?v=Xrn8mz7lovc

Tak naprawdę Eddie, dziś już 44-latek z dwójką dzieci, nie nazywa się Eddie. Na boku ciężarówki, którą jeździ do pracy, jest wypisane prawdziwe imię i nazwisko: „Michael Edwards, tynkarstwo i usługi budowlane”. Eddiem był w narciarskim wcieleniu, ale wymyślone imię tak zrosło się z przydomkiem, że nawet jego żona Samantha bywa nazywana Mrs Eddie the Eagle.

Edwards to były narciarz, niedoszły kaskader, przyszły magister prawa i legenda do wynajęcia. Po godzinach dorabia, uświetniając bankiety i prowadząc motywacyjne pogadanki na zaproszenie firm. Zainteresowanych nie brakuje. Nie przeszkadza im, że wykłady na temat mentalności zwycięzcy prowadzi ktoś, kto zdobył sławę, zajmując ostatnie miejsca w obu olimpijskich konkursach w Calgary. Właśnie mija 20 lat od tamtych zawodów. Kilka dni temu Calgary świętowało rocznicę ceremonii otwarcia. Eddie był gościem specjalnym, mógł znów pójść na stadion McMahon, gdzie w wieczór zamknięcia igrzysk 1988 roku 100 tysięcy widzów skandowało jego imię.

Pozostało 83% artykułu
Inne sporty
Natalia Sidorowicz odniosła życiowy sukces. Czy pójdzie za ciosem?
Inne sporty
Sergij Bezuglij i Mariusz Szałkowski poprowadzą reprezentację
szermierka
Sankcje działają. Aliszer Usmanow nagle rezygnuje
kajakarstwo
Polskie kajakarki mają nowego trenera. Zbigniew Kowalczuk zastąpi Tomasza Kryka
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Inne sporty
Święto polskiej gimnastyki. Rekordowy trening w Gdańsku
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką