Tak naprawdę Eddie, dziś już 44-latek z dwójką dzieci, nie nazywa się Eddie. Na boku ciężarówki, którą jeździ do pracy, jest wypisane prawdziwe imię i nazwisko: „Michael Edwards, tynkarstwo i usługi budowlane”. Eddiem był w narciarskim wcieleniu, ale wymyślone imię tak zrosło się z przydomkiem, że nawet jego żona Samantha bywa nazywana Mrs Eddie the Eagle.
Edwards to były narciarz, niedoszły kaskader, przyszły magister prawa i legenda do wynajęcia. Po godzinach dorabia, uświetniając bankiety i prowadząc motywacyjne pogadanki na zaproszenie firm. Zainteresowanych nie brakuje. Nie przeszkadza im, że wykłady na temat mentalności zwycięzcy prowadzi ktoś, kto zdobył sławę, zajmując ostatnie miejsca w obu olimpijskich konkursach w Calgary. Właśnie mija 20 lat od tamtych zawodów. Kilka dni temu Calgary świętowało rocznicę ceremonii otwarcia. Eddie był gościem specjalnym, mógł znów pójść na stadion McMahon, gdzie w wieczór zamknięcia igrzysk 1988 roku 100 tysięcy widzów skandowało jego imię.
Eddie Orzeł to pseudonim jak dla bohatera kreskówki i tak czasami bywał traktowany. Gazety pisały o Barmy Brit, walniętym Brytyjczyku, Włosi wymyślili nową nazwę: spadacz narciarski. Kibice kochali go bez zastrzeżeń, dla innych bywał problemem. Działacze Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego nie byli zgodni, czy Edwards ze swoją nadwagą, twarzą niezdary, wielkimi okularami zachodzącymi mgłą i krótkimi skokami ideę olimpijską wciela w życie, czy raczej ją parodiuje. Na wszelki wypadek później poprawili przepisy tak, by podobni Eddiemu mieli na igrzyska trudniejszą drogę.
Na archiwalnych zdjęciach z Calgary można zobaczyć, że Eddie latał krótko – na dużej skoczni 73,5 metra, zwycięzca Matti Nykaenen miał w pierwszym skoku 118,5 – ale całkiem stylowo. Tylko schodząc do lądowania machnął rękami, ale o żadnym pajacowaniu czy rozpaczliwej walce o przeżycie nie było mowy. To był normalny skok kogoś, kto waży kilkanaście kilogramów więcej od reszty, a do tego jest po prostu słaby.
Zmyśleń i ubarwień zawsze było w jego biografiach co niemiara. Na pewno nie miał lęku wysokości, nie pożyczał nart i gogli już po przylocie do Calgary, i nie były to jego pierwsze zawody na śniegu. Skakał już przecież rok wcześniej na mistrzostwach świata w Oberstdorfie, był 98. – na 98 startujących. Poza tym, jak mógł nie mieć własnego sprzętu ktoś, kto w pokazowych zawodach przeskakiwał na nartach nad dziesięcioma samochodami i sześcioma autobusami, a do igrzysk przygotowywał się przez dwa lata?