Kiedy Austriak Thomas Morgenstern zdobywał olimpijskie złoto w Turynie, jego rodak Wolfgang Loitzl przeżywał gorycz porażki. Trener Alexander Pointner nie zabrał go do Włoch. Powrót do kadry poprzedzony treningami z klubowym trenerem trwał dwa lata.
[wyimek]Gdyby warunki były równe dla wszystkich, Loitzl nie byłby złotym medalistą - Apoloniusz Tajner[/wyimek]
Raz jeszcze się okazało, że czasami los nagradza cierpliwych. Loitzl wygrał w tym roku Turniej Czterech Skoczni, a w sobotę został w Libercu mistrzem świata. Kiedy przyjmował gratulacje, jego młodszy kolega Morgenstern ze łzami w oczach uciekał przed reporterami. Po pierwszej serii był czwarty, ale gdyby ustał drugi skok, byłby w najgorszym wypadku wicemistrzem świata. – Popełniłem prosty błąd. To moja wina, za którą słono zapłaciłem – powie kilka godzin później „Rzeczpospolitej”, pijąc w hotelu Liberec kolejne piwo. Przyszedł tam z narzeczoną i rodzicami, nie uśmiechnął się ani razu.
Przegranych tego dnia było więcej. Chociażby Harri Olli, który skoczył 104,5 m i prowadził zdecydowanie po pierwszej serii. Fin, podobnie jak Norweg Anders Jacobsen (trzeci po pierwszym skoku, za Ollim i Loitzlem), przegrał z wiatrem, który powiał mu w plecy i w finałowej próbie zmusił do wcześniejszego lądowania.
Adam Małysz też przegrał z pogodą. – Gdyby miał takie warunki jak ostatnich sześciu zawodników w pierwszej serii, skoczyłby tak jak oni – 102 – 103 m i walczyłby o medal – twierdzi prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner.