Można było przewidywać sukces Japończyka, ale trzeba było w Bischofshofen czekać ze świętowaniem – w kronikach turniejowych opisano parę efektownych katastrof tych, którzy prowadzili po trzech konkursach i nie wygrali. Kobayashi zrobił swoje – skok w pierwszej serii na odległość 135 m oznaczał, że lider PŚ stracił tylko 4 z ponad 45 punktów przewagi nad Markusem Eisenbichlerem. W drugim skoku Japończyk jednak pokazał, że jest asem nad asy i także w Bischofshofen zwyciężył zdecydowanie.
Wyniki
Czekano też, czy Kobayashi wygra czwarty konkurs, by okazało się, czy klub Stocha i Hannawalda pozostanie dwuosobowy? Nie pozostał, dołączył do niego Kobayashi.
Rywalizacja w Bischofshofen, wbrew obawom, odbyła się niemal bez zacięć. Opady śniegu zelżały, seria treningowa przeszła gładko, kwalifikacyjna, w której Dawid Kubacki poprawił rekord skoczni im. Paula Ausseleitnera – teraz 145 m – także. Brak systemu KO też trochę pomógł.
Wyłączywszy bardzo dalekie i ładne skoki Kubackiego, polskie zyski w finale turnieju były umiarkowane. Kamil Stoch i Piotr Żyła zajęli miejsca nie dające im chyba satysfakcji. Kwalifikacji nie przebrnął Aleksander Zniszczoł. Maciej Kot, Stefan Hula i Jakub Wolny skończyli zawody poza najlepszą trzydziestką.
Fajerwerki w Bischofshofen huknęły zatem dla Ryoyu Kobayashiego. Ze względu na młody wiek i umiarkowaną znajomość języków obcych japoński skoczek nie jest jeszcze tak znany, jak inni. Podczas konferencji prasowej przed obecnym turniejem wprowadził jednak do obiegu słowo „neo-Japończyk", które zrobiło sporą karierę.