Pierwszy sygnał, że w środę ze skokami kwalifikacyjnymi będą problemy, przyszedł dość wcześnie. Serię próbną trzeba było odwołać, gdy nad Lugnet było jeszcze widno. Potem nastąpiło to, co dobrze znamy z konkursów Pucharu Świata: przekładanie startu o godzinę, o półtorej, ale dyrektor FIS ds. skoków Walter Hofer, środowy jubilat (skończył 60 lat), zapewniał z optymizmem, że kwalifikacje odbędą się jak należy.
W końcu wiatromierze się zlitowały, przestały wskazywać czerwone pola, zwłaszcza przy progu, tam gdzie jest największe niebezpieczeństwo.
Skoki Polaków mogły się podobać: Klemens Murańka 125,5 m (nawet Janne Ahonen, chwilowy lider zawodów, bił brawo), Dawid Kubacki 117 m, Aleksander Zniszczoł 116,5 m, Piotr Żyła 122 m. Żadnych kłopotów z awansem, ale też poprzeczka nie wisiała przesadnie wysoko, niektórym wystarczyło tylko 107 m.
Na liście startowej było 66 skoczków, na Lugnet pojawiło się kilku mniej. Był wśród wielkich nieobecnych pewny startu Kamil Stoch, który już w poniedziałek miał ułożony scenariusz: dwa dni pracy na skoczni, dzień odpoczynku, konkurs. Sprzed hotelowego telewizora mógł zatem napisać na Facebooku: „Ja mam dziś wolne od skoków i kwalifikacje obejrzę w TV. Zalecenia to relaks i dowolność w organizacji czasu wolnego:) A jutro odpalam guzik z napisem TURBO".
To raczej dobra decyzja szkoleniowców, choć treningi przyniosły mieszane uczucia, bo mistrz olimpijski raz latał pięknie i daleko, innym razem nieco oszczędnie, ale potem zapewniał, że satysfakcja ze skakania wróciła, że polubił próg i zeskok dużej skoczni Lugnet, że potrafi ją ujarzmić.
Jego koledzy, zwłaszcza Piotr Żyła, także miewali błyski formy przeplatane średnimi próbami, lecz wrażenie, że będzie lepiej niż na skoczni normalnej – przeważało. Żyła wykuł dla siebie i innych motto, które pojawiło się na drzwiach polskiej szatni na Lugnet: „Normalnie wystarczy". Znaczyło tyle, by nie chcieć za bardzo, nie spinać się myślami, które likwidują swobodę ruchu.
Do środowych kwalifikacji mogła przystąpić polska piątka, bo dodatkowe miejsce dał drużynie Stoch – obrońca tytułu mistrza świata. Łukasz Kruczek uznał, że z szóstki w rezerwie zostanie Jan Ziobro – ósmy na skoczni normalnej. Trener wcześniej podał zasady – grupę na drugi konkurs wyłaniają wszystkie skoki treningowe. Było ich sześć, każdy zmierzony, więc można było wyliczyć, kto odpada. Zniszczoł był, wedle tych kryteriów, trochę lepszy od Ziobry, więc pokonanemu wymknęło się parę słów zawodu.
Limit czterech sportowców na kraj spowodował, że jeszcze paru innych znanych skoczków miało odczucia podobne do Ziobry: u Austriaków Thomas Diethart i Andreas Kofler (już wyjechał z Falun do domu), w drużynie niemieckiej Marinus Kraus i Michael Neumayer, u Słoweńców Jurij Tepes, u Norwegów Anders Jacobsen, ale oni głośno nie narzekali.