Daleko mu do sportowych osiągnięć Adama Małysza i Kamila Stocha, ale są tacy, którzy za Piotra Żyłę, alias Pietera, alias Wewióra, będą się bić na forach internetowych do końca jego kariery i dzień dłużej. Za swoisty dowcip, niekonwencjonalne skojarzenia i zaskakujące puenty. Za szczerość i odwagę w prezentowaniu opinii oraz za śmiech firmowy, który udało się sprzedać w reklamach słonych paluszków i telefonów komórkowych. Za to, że jest, jaki jest.
Piotrowi Żyle ludzie od zawsze wybaczali wiele, bo pozwala im się śmiać. Bez zadęcia, szyfrowania dowcipów i udawania, że to himalaje humoru. Z początku było tylko sławne „he, he, he" kończące każdą wypowiedź, ale skoczek szybko rozwinął skrzydła, co wie każdy, kto śledzi transmisje ze skoków, ma konto na Facebooku albo ogląda filmiki na YouTubie, w tym klasyczne dziś źródła wiedzy o sportowcu: „The Best of Piotr Żyła" w podziale na roczniki, bo nagrań jest wiele.
Znalazł autostradę do kibicowskich serc mniej więcej cztery lata temu, gdy po chwilach niepowodzeń z przytupem wrócił do kadry. Były wreszcie powody, by dziennikarze podsunęli mu mikrofony i pytali o sukcesy. To wówczas narodziła się szczególna gwiazda. Żyła Piotr, skoczek KS Wisła, bez skrępowania mówił, co mu w duszy zagrało, nawet jeśli poprawności (czasem sensu) w tym, co opowiadał, odrobinę brakowało.
Rodzice, którzy 16 stycznia 1987 roku doczekali się w Cieszynie tak rezolutnego syna, sami się dziwią, że z Piotrka wyrósł elokwentny mężczyzna, bo w domu raczej tą zdolnością się nie popisywał. Można zakładać, że to talent naturalny. Może po mamie, pani Ewie, która w rozmowie z „SE", podkreślając sportowe zdolności potomka, z refleksem podkreśliła, że „zawsze sylwetkę miał wyżyłowaną".
Urok Żyły bierze się przede wszystkim z jego języka, którego objaśnianie nie wymaga analiz gramatycznych, raczej intuicji i znajomości kontekstu. Czasem i to nie pomoże, ale wtedy skoczek się uśmiechnie i sam dopowie: „Ale się zaplątałem".