Skoki w Japonii zaczęły się z opóźnieniem – spore opady śniegu od razu zmusiły organizatorów do zmian programu – piątkowe treningi zaczęły się w porze kwalifikacji, zamiast dwóch serii rozegrano tylko jedną, siłą rzeczy konkurs kwalifikacyjny też przesunięto o godzinę.
Polscy kibice zauważyli, że na treningu nie było Kamila Stocha, mistrz olimpijski trochę narzekał na przeziębienie, uznał, że trzeba się oszczędzać. Pozostała piątka zapoznała się ze skocznią i nie wypadła źle, Jakub Wolny miał nawet piąty wynik.
Gdy przyszło do kwalifikacji wieści z Okurayamy były jeszcze bardziej przyjemne: po ładnych skokach dość długo prowadzili Stefan Hula przed Maciejem Kotem, dopiero po skoku Markusa Eisenbichlera nastąpiła zmiana lidera. Niemiec utrzymał pierwszą pozycję, aż do doskonałych prób wielkiej trójki: Krafta, Stocha i Ryoyu Kobayashiego, który poleciał najdalej (128,5 m), ale noty za styl i wskaźniki wietrzne dały mu trzecie miejsce, za Austriakiem i Polakiem.
Podsumowanie piątkowych skoków kadry Stefana Horngchera w Japonii wygląda zupełnie inaczej niż finał w Zakopanem: sześciu wystartowało, sześciu awansowało, czterech na bardzo wysokich miejscach. Opowieści o kryzysie wydają się zatem mocno przesadzone.
Oczywiście dużej groźby, że jakiś Polak nie zakwalifikuje się do konkursu głównego też nie było – na liście startowej skoków w Sapporo jest tylko 55 skoczków, odpadło zatem pięciu: Japończyk, Rosjanin, Kanadyjczyk i, to mała niespodzianka, Słoweniec Tilen Bartol oraz ogromna niespodzianka – siódmy skoczek Pucharu Świata Johann Andre Forfang z Norwegii. Skoczył tylko 99 m.