Mogła to zrobić mniej ciekawie, ale znacznie szybciej. Niewiele po godzinie gry tablica wyników na korcie nr 14 pokazywała 6:2, 5:2 dla Polki. Przy wyjściu zbierał się już tłumek łowców fotek i autografów, nawet krążący nieopodal z młodą narzeczoną Richard Williams, który bardzo lubi spontaniczne rozmowy z kibicami, stracił na chwilę popularność. Słońce pięknie grzało, warunki do oglądania dla dziennikarzy były wymarzone - ten kort najlepiej widać z zawieszonej dwa piętra nad przejściem restauracji dla mediów. Nikt nie przypuszczał, że wojna polsko-chińska pod flagą purpurowo-zieloną dopiero się rozpoczyna.
Kryzys Radwańskiej przyszedł cicho. Chinka swą słabą grą w pierwszym secie osłabiła czujność Polki, stracone gemy nie pobudziły do kontrataku. Jeszcze przy remisie 6:6 wydawało się, że tie-break to tylko mała zwłoka w polskiej radości. Jak się bać, skoro Agnieszka prowadziła 3-0, za chwilę ma piłkę meczową. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że czeka nas wiele nieudanych akcji tenisistki z Krakowa, że drugi set zostanie przegrany, a trzeci będzie szarpał nerwy przez kolejne długie minuty, że będą to tenisowe chińskie tortury.
Shuai Peng odżyła, jej serwisy nabrały mocy, bekhend stał się pewny, loby karały Radwańską za nieudane akcje przy siatce. Widzowie poczuli, że mecz nagle nabrał znaczenia, a sprytna dziewczyna z Polski traci pomysł na wygranie spotkania. Niepokój rósł z każdą minutą, choć Agnieszka zaczęła nerwowe próby odzyskiwania przewagi. Własny serwis jej nie pomagał, na szczęście chiński nie robił krzywdy.
W decydującym secie prowadziła od trzeciego gema i trzy razy dała się dogonić. Najbardziej bolało, że miała cztery kolejne piłki meczowe przy stanie 5:3 i znów był remis. 6:6, 7:7, gemy pełne rozpaczliwych ataków i pięknych obron, zwątpienia i nadziei. W tym koktajlu emocji na dnie pojawiło się w końcu trudne zwycięstwo. Za parę lat pewnie ktoś je przypomni jako dowód silnej psychiki polskiej tenisistki, ale w czwartek najbardziej pamiętano: było 6:2 i 5:2, ręce gotowe do uścisków dłoni trenera, a potem pięć przegranych meczboli.
Wimbledoński program nie lubi zmian z powodu zbyt długich spotkań, więc po regulaminowym "stosownym odpoczynku" Agnieszki (w praktyce było to półtorej godziny na posiłek i zabiegi u masażysty) siostry Radwańskie zagrały mecz deblowy z Nadią Pietrową (Rosja) i Bethanie Mattek-Sands (USA), rozstawionymi z nr 10. Przegrały 4:6, 6:7 (5-7). Nie musiały się wstydzić tej porażki, ale pięć godzin na korcie starszej z sióstr musiało trochę wpłynąć na ten wynik.