Iga Świątek pierwszą polską mistrzynią Wimbledonu. Nie pozwoliła rywalce marzyć

Iga Świątek pokonała Amandę Anisimową 6:0, 6:0 i została pierwszą polską mistrzynią Wimbledonu. Finał był solowym popisem, nasza tenisistka nie pozwoliła rywalce marzyć. Losy tytułu rozstrzygnęła w 57 minut.

Publikacja: 12.07.2025 18:40

Iga Świątek

Iga Świątek

Foto: REUTERS/Stephanie Lecocq

Świątek była trzecią polską finalistką Wimbledonu, ale Jadwiga Jędrzejowska (1937) i Agnieszka Radwańska (2012) mecze o tytuł przegrywały. Ona miała prawo marzyć, że sięgnie wyżej, skoro przed decydującym starciem była faworytką. Przemawiało za nią doświadczenie 125 tygodni na czele rankingu oraz pięciu wielkoszlemowych finałów, które w komplecie wygrała.

Teraz zagrała o tytuł w Londynie. Wcześniej w pięciu próbach tylko dwukrotnie przedarła się tam do drugiego tygodnia, ale przed finałem wciąż mogła być głodna. Nie wygrała przecież turnieju od trzynastu miesięcy, a przed Wimbledonem spadła nawet na ósme miejsce w rankingu WTA. Nierówna wiosna skazała ją na trudniejszą drabinkę, lecz turniej ułożył się tak, że nie musiała pokonać żadnej tenisistki, która była rozstawiona wyżej.

Dominacja w finale Wimbledonu. Iga Świątek zabiła marzenia

Kiedy inne kandydatki do tytułu przegrywały, ona umiała się dostosować do warunków. Upał, który już w pierwszych dniach wysuszył trawę, był jej sprzymierzeńcem. Piłki dzięki temu zwolniły oraz odbijały się wyżej, co pomaga uwypuklić atuty Świątek. – Gra się inaczej – mówił Carlos Alcaraz. – Jest wolniej niż na mączce. To farsa – dodawał Denis Shapovalov.

Świątek szybko pokazała, że takie warunki – w podobnej aurze siedem lat temu wygrywała turniej juniorek – jej pasują. Polka już w pierwszym gemie przełamała serwis Anisimowej, a kilka minut później tę sztukę powtórzyła. To była dominacja, nasza tenisistka wydawała się niewzruszona. Pokazywała to, czym imponowała przez cały turniej, a więc stoicki spokój, mądrość w budowaniu akcji, skuteczny serwis oraz zabójczo precyzyjny return. Zgarnęła seta w 25 minut.

Reklama
Reklama

Finał był meczem tenisistek o różnych atutach i teoretycznie te należące do Anisimowej – wcześnie atakuje return, uderza mocno, piłka leci bardziej płasko – bardziej pasują do trawy. Świątek potrzebuje więcej czasu, aby ułożyć rakietę do ekstremalnego topspinowego forehandu, czyli swojej najgroźniejszej broni. To wszystko w sobotę nie miało jednak znaczenia.

Anisimowa w pierwszym secie zdobyła dziewięć punktów, Świątek brutalnie zabijała jej marzenia. Istniało zagrożenie, że mecz potrwa krócej, niż przedmeczowy lunch gości loży królewskiej. Amerykanka w drugim secie zaczęła grać lepiej, ale wciąż nie umiała złapać kontaktu z Polką. Nie miała pomysłu, jak nawiązać walkę. Świątek kontrolowała sytuację, nie musiała szukać planu B. Anisimowa ostatniego gema grała ze łzami w oczach.

Wimbledon. Dlaczego Amanda Anisimowa uciekła z tenisa w sztukę?

Wcześniej w drodze do finału pokonała długą drogę. Córka Konstantina i Olgi, czyli pracowników sektora bankowego, którzy w 1998 roku wyjechali z Moskwy do Stanów Zjednoczonych, szybko zyskała etykietkę cudownego dziecka amerykańskiego tenisa. Już jako nastolatka grała w półfinale Roland Garros (2019), ale wkrótce – gdy na zawał zmarł jej ojciec i jednocześnie trener – ze świata młodej tenisistki zostały zgliszcza.

Pauzowała krótko, żałobę najpierw próbowała leczyć na korcie. Zdarzały się jej wzloty na miarę ćwierćfinału Wimbledonu (2022), ale wkrótce stała się na korcie cieniem samej siebie. Tenis to było za dużo, czuła się wypalona. Wreszcie ogłosiła, że bierze sobie od sportu bezterminowy urlop, żeby zadbać o zdrowie psychiczne.

Chciała pobyć normalną osobą, zaczęła wsłuchiwać się w siebie. Poszła do college’u, spacerowała po muzeach, medytowała, zaczęła malować. Miała w Nowym Jorku wystawę pod hasłem „Sztuka dla nadziei”, wkrótce zaczęła oddawać swoje inspirowane Vincentem van Goghiem dzieła na charytatywne aukcje. – Gdybym mogła cofnąć czas, to w dziesięciu na dziesięć przypadków podjęłabym taką samą decyzję o urlopie – opowiadała „L’Equipe”.

Reklama
Reklama

Wróciła po ośmiu miesiącach. Nie było łatwo, przeszkadzały urazy. Miotała się, aż poznała Shadi Soleymani, która znalazła receptę na jej problemy. Pochodząca ze Szwecji fizjoterapeutka – jak pisał „The Athletic” – okazała się w jej sztabie kimś więcej: masażystką, dietetyczką, specjalistką od higieny snu. Nie przyjaciółką, co sama podkreśliła, dodając: – Zajmuję się nią raczej jak mama.

Anisimowa rok po porażce w kwalifikacjach Wimbledonu została pierwszą amerykańską finalistką tego turnieju od 2019 roku i Sereny Williams. To Williams była jednocześnie w 2016 roku ostatnią, która obroniła tytuł. Później osiem kolejnych edycji turnieju miało osiem innych mistrzyń i aż czternaście różnych finalistek. To pokazuje, jak trudny oraz specyficzny jest sezon na trawie, który trwa tylko miesiąc, wciśnięty w kalendarz między mączkę i nawierzchnię twardą.

Wimbledon. Iga Świątek ucięła dyskusje o sztabie

Świątek w tym roku ją okiełznała, przed Wimbledonem awansowała przecież jeszcze do finału w Bad Homburg. Londyński turniej od początku był w jej wykonaniu pokazem tenisa ułożonego i cierpliwego. Więcej było też radości i uśmiechu. Temu sprzyjał brak bagażu oczekiwań, który już w pierwszej rundzie przygniótł Coco Gauff.

Każdy mecz ją budował, wzmacniając pewność siebie. Już w półfinale z Belindą Bencić była bliska perfekcji, szybko zamykając przed Szwajcarką drzwi. – Musiałabym zagrać najlepszy tenis swojego życia i ryzykować każdym uderzeniem, żeby nawiązać walkę – mówiła Szwajcarka, a Amerykanka dwa dni później mogła się pod jej słowami podpisać. Trudno było uciec od wrażenia, że znów jest 2022 rok, gdy dominuje i wygrywa 37 meczów z rzędu.

Czytaj więcej

Postawiła siebie na pierwszym miejscu. Amanda Anisimova – rywalka Igi Świątek w finale Wimbledonu

Wtedy też zdarzały się mecze, gdy nie zastanawialiśmy nad tym, czy Polka wygra, lecz raczej ile gemów odda rywalce. Wygrana w finale była jej 100. zwycięstwem w 120. wielkoszlemowym meczu. Polka pokazała, że na trawie nie musi już być bohaterką drugiego planu, choć w pierwszych rundach organizatorzy nie wyznaczali jej meczów na największym korcie.

Reklama
Reklama

Zwycięstwo Świątek zamyka dyskusje o jej sztabie szkoleniowym, które mnożyły się w mediach wiosną. Polka spełniła marzenie, a jej sukces potwierdził, że Wim Fissette – wcześniej wygrał Wimbledon z Angelique Kerber (2018), doprowadził do finału Sabine Lisicki (2013) i był w półfinale z Simoną Halep (2014) oraz Johanną Kontą (2017) – to prawdziwy ekspert od trawy. Wiele wskazuje na to, że ten duet czeka naprawdę ciekawa przyszłość.

Świątek była trzecią polską finalistką Wimbledonu, ale Jadwiga Jędrzejowska (1937) i Agnieszka Radwańska (2012) mecze o tytuł przegrywały. Ona miała prawo marzyć, że sięgnie wyżej, skoro przed decydującym starciem była faworytką. Przemawiało za nią doświadczenie 125 tygodni na czele rankingu oraz pięciu wielkoszlemowych finałów, które w komplecie wygrała.

Teraz zagrała o tytuł w Londynie. Wcześniej w pięciu próbach tylko dwukrotnie przedarła się tam do drugiego tygodnia, ale przed finałem wciąż mogła być głodna. Nie wygrała przecież turnieju od trzynastu miesięcy, a przed Wimbledonem spadła nawet na ósme miejsce w rankingu WTA. Nierówna wiosna skazała ją na trudniejszą drabinkę, lecz turniej ułożył się tak, że nie musiała pokonać żadnej tenisistki, która była rozstawiona wyżej.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Tenis
Postawiła siebie na pierwszym miejscu. Amanda Anisimova – rywalka Igi Świątek w finale Wimbledonu
Tenis
Iga Świątek pisze historię. W sobotę zagra w wielkim finale Wimbledonu
Tenis
Huragan Iga. Świątek po raz pierwszy w półfinale Wimbledonu, w czwartek zagra z mistrzynią olimpijską
Tenis
Wimbledon. Iga Świątek już w ćwierćfinale, teraz na jej drodze Ludmiła Samsonowa
Tenis
Wimbledon. Piękna historia Kamila Majchrzaka dobiegła końca, w poniedziałek gra Iga Świątek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama