Iga Świątek pisze historię. W sobotę zagra w wielkim finale Wimbledonu

lga Świątek wygrała ze Szwajcarką Belindą Bencic 6:2, 6:0 i po raz pierwszy zagra w finale Wimbledonu. Polka potwierdziła, że w tym roku dobrze jej w zielonym.

Publikacja: 10.07.2025 19:34

Iga Świątek wygrała z Belindą Bencic

Iga Świątek wygrała z Belindą Bencic

Foto: REUTERS/Stephanie Lecocq

Świątek zagrała w półfinale turnieju Wielkiego Szlema po raz trzeci z rzędu, co wydaje się wynikiem solidnym jak na sezon, który wielu jeszcze niedawno nazywało „kryzysowym”. Nasza tenisistka – najpierw w Paryżu, a później w Londynie – pięknie odbudowała się po nierównej wiośnie. Potwierdziła też, że wcale nie ma alergii na wimbledońską trawę.

Polka zebrała owoce przywileju dodatkowego czasu, jaki dostała, odpadając z Roland Garros w półfinale. To był turniej, gdy faktycznie dało się poczuć, że zmierza we właściwym kierunku, i z takim przekonaniem mogła spokojnie szykować się do Wimbledonu. Biegała więc po trawie oraz nadstawiła ucha. Słuchała tego, co podpowiada jej Wim Fissette, zamieniając rady w kolejne atuty swojej skrzynki z narzędziami. – Miał pomysł na moją grę na trawie – zapewniła Świątek po zwycięstwie w ćwierćfinale.

Wimbledon. Iga Świątek znów zagrała z tenisową mamą

Widzieliśmy nie tylko dobry tenis, ale także większy luz. Nieskora do dzielenia się prywatnością Świątek opowiadała przecież o makaronie z truskawkami i żartowała z podkradania ręczników, a gdy pakowała je do torby po meczu z Ludmiłą Samsonową, przystawiła palec do ust. Trudno było uciec od wrażenia, że brak ciężaru presji pozwolił jej poczuć więcej radości: z tenisa i z życia.

Mecz, który zapowiadał się jako wyrównany, był jednostronny. Świątek szybko przełamała Bencic i już po 10 minutach prowadziła 3:0. Polka pokazała atuty, którymi imponuje od początku turnieju, a więc przede wszystkim świetny serwis (podaje z 77-proc. skutecznością) oraz nienaganny return. Była cierpliwa, czujna. Szybko odnalazła się na korcie, w przeciwieństwie do Szwajcarki. Rywalce nie pomogła dłuższa przerwa po trzecim gemie, gdy w londyńskim upale zasłabł jeden z kibiców na trybunach.

Reklama
Reklama

Już awans do półfinału był dla Bencic największym sukcesem w wielkoszlemowej karierze, i to odniesionym w niezwykłych okolicznościach. Ten sezon jest dla Szwajcarki pierwszym po przerwie macierzyńskiej, Bella urodziła się w kwietniu. Widziała już, jak mama awansowała do czwartej rundy Australian Open, wygrała turniej WTA 500 w Dubaju oraz dotarła do ćwierćfinału w Indian Wells.

Szwajcarka najpierw ćwiczyła w domu. Potrzebowała czterech miesięcy, żeby wyjść na kort oraz kolejnych trzech, aby zacząć grać. Długą drogę do sukcesu na Wimbledonie zaczęła od jednego zwycięstwa podczas challengera w Hamburgu, za który dostała 935 dol. brutto. Zdobyła wtedy pierwsze punkty, dzięki czemu do kolejnego turnieju przystąpiła jako 1213. zawodniczka świata. Półfinał Wimbledonu to 775 tys. funtów. Bencic już przed meczem ze Świątek wiedziała też, że w poniedziałek wróci do czołowej „dwudziestki” rankingu WTA.

Bellę zabrała już na Australian Open, gdzie w opiece pomagała babcia Dana oraz mąż i trener przygotowania fizycznego Martin Hromković. – Byłam zainspirowana i znalazłam w sobie odwagę, aby urodzić dziecko w połowie kariery, bo wielu innych sportowców, także tenisistek, zrobiło to przede mną. Każda z nich pokazała, że to możliwe – wyjaśniała później w rozmowie z „The Athletic”.

Bencic decyzję o macierzyństwie było podjąć o tyle łatwiej, że nie wydeptuje nowych ścieżek. Turnieje Wielkiego Szlema już jako mamy wygrywały Margaret Court i Evonne Goolagong, ale niewykluczone, że myślenie o łączeniu życia rodzinnego z wielkim sportem tak naprawdę zmieniła dopiero Kim Clijsters, bo dziecko urodziła jako 25-latka i to w roli matki odnosiła największe sukcesy. Jej śladem poszły później m.in. Serena Williams, Naomi Osaka, Angelique Kerber, Caroline Wozniacki, Taylor Townsend czy Elina Switolina.

Ta ostatnia, partnerka francuskiego tenisisty Gaela Monfilsa, urodziła Skai w październiku 2022 roku. Switolina również wróciła w wielkim stylu i w swoim pierwszym sezonie jako mama awansowała do półfinału Wimbledonu. Rundę wcześniej wyeliminowała właśnie Świątek. Tamten ćwierćfinał był jak dotąd najlepszym wynikiem Polki na londyńskiej trawie.

Wimbledon. Belinda Bencic spełniła marzenie Igi Świątek

Bencic urodziła się w niemieckojęzycznym kantonie Flawil, ale ma korzenie czechosłowackie, skąd dziadkowie zabrali jej tatę Ivana w 1968 roku na widok sowieckich czołgów. Żonę Danę poznał, kiedy wrócił po latach do Bratysławy jako biznesmen. On był hokeistą, nawet juniorskim reprezentantem kraju, ona – piłkarką ręczną. Mają dwójkę dzieci: właśnie Belindę oraz Briana.

Reklama
Reklama

Po lodowisku jako zawodowiec jeździł nie tylko Ivan, ale Marcel Niederer, który dorobił się na eksporcie kawy do Rosji. To ważna postać w karierze Bencic, bo był jej pierwszym sponsorem, a później menedżerem. Kiedy 6-letnia Belinda zaczęła przejawiać smykałę do tenisa, jego pieniądze pomogły jej w karierze. Niederer finansował szkolenie oraz udział w turniejach, żeby Ivan mógł rzucić pracę i jeździć z córką po Europie. To tata dał córce rakietę do ręki, ale wkrótce przekazał jej tenisowe kształcenie w ręce Melanie Molitor, czyli matce Martiny Hingis.

Czytaj więcej

Huragan Iga. Świątek po raz pierwszy w półfinale Wimbledonu, w czwartek zagra z mistrzynią olimpijską

Taka szkoła przyniosła efekty, Bencic już w 2015 roku wygrała turnieje w Eastbourne i Toronto. Minęło kilka miesięcy i jako 18-latka w czwartej rundzie Australian Open musiała uznać wyższość Marii Szarapowej, czyli gwiazdy, z którą dekadę wcześniej zrobiła sobie zdjęcie. Kwitła, była już nawet siódma na świecie, ale karierę w 2017 roku na pięć miesięcy wyhamowała jej kontuzja nadgarstka.

Potrzebowała dwóch lat, żeby się odbudować, aż WTA przyznała jej nagrodę za „powrót roku”. To był 2019 rok, jej kariera sięgnęła szczytu dwa lata później. Bencic spełniła marzenie Świątek, zdobywając złoto (singiel) i srebro (debel) podczas upalnych igrzysk olimpijskich w Tokio. – Jeśli zakończę karierę bez wygrania żadnego kolejnego meczu, wciąż będę szczęśliwa – mówiła. Od momentu, gdy tenis wrócił na igrzyska (1988), w dwóch finałach podczas jednej edycji grały tylko Serena i Venus Williams, Andy Murray oraz Nicolas Massu.

Zaszła w ciążę jako 15. zawodniczka świata i to rejony, w które niebawem wróci. – Tenis kiedyś był dla mnie jedynym życiem, po nieudanym treningu potrafiłam myśleć przez cały dzień. Teraz to raczej praca, choć wciąż ważna. Mogę przegrać bez poczucia: „O Boże, to koniec” – mówiła wiosną. Dziś dodaje: – Jestem dumna. Nigdy wcześniej tego nie mówiłam, ale od pewnego czasu sobie na to pozwalam.

Iga Świątek zagra w finale Wimbledonu. Dobrze jej w zielonym

Bencic z Londynu wróci dumna, choć pewnie półfinału nie doceni od razu. Szwajcarka kontakt z Polką miała tylko przez moment. Nie wykorzystała szansy na przełamanie na początku drugiego seta, więc gema w roli returnującej wygrała Świątek. Minęło kilka minut i znów było 3:0. Nasza tenisistka pokazywała tenis ułożony, skuteczny. Widzieliśmy, że w graniu na trawie nie jest już zielona.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

W poniedziałek zaczyna się Wimbledon. Trawa Idze Świątek już niestraszna

Kibice zobaczyli mecz zupełnie inny od pierwszego półfinału, gdzie Amanda Anisimowa w spotkaniu dwóch potężnie zbudowanych tenisistek pokazała więcej finezji, pokonując Arynę Sabalenkę 6:4, 4:6, 6:4. Amerykanka, która w 2023 roku zmagała się z wypaleniem i zawiesiła karierę, dziś gra tak, jak wielu oczekiwało od niej, gdy stała się nastoletnią nadzieją amerykańskiego tenisa. Wygrała ostatni turniej w Dausze, a przed Wimbledonem awansowała do finału w Queen’s Club.

Teraz zagra o najbardziej prestiżowy z tenisowych tytułów. Anisimowa siłowała się z Sabalenką przez ponad dwie i pół godziny, Świątek zmiotła Bencic z kortu w 71 minut. Nawet jeśli nasza tenisistka – mimo juniorskiego tytułu na Wimbledonie – nigdy nie uchodziła za specjalistkę od gry na trawie, to w tym roku zarówno jej, jak i Anisimowej, bardzo dobrze w zielonym.

Transmisje z Wimbledonu w kanałach Polsatu

Świątek zagrała w półfinale turnieju Wielkiego Szlema po raz trzeci z rzędu, co wydaje się wynikiem solidnym jak na sezon, który wielu jeszcze niedawno nazywało „kryzysowym”. Nasza tenisistka – najpierw w Paryżu, a później w Londynie – pięknie odbudowała się po nierównej wiośnie. Potwierdziła też, że wcale nie ma alergii na wimbledońską trawę.

Polka zebrała owoce przywileju dodatkowego czasu, jaki dostała, odpadając z Roland Garros w półfinale. To był turniej, gdy faktycznie dało się poczuć, że zmierza we właściwym kierunku, i z takim przekonaniem mogła spokojnie szykować się do Wimbledonu. Biegała więc po trawie oraz nadstawiła ucha. Słuchała tego, co podpowiada jej Wim Fissette, zamieniając rady w kolejne atuty swojej skrzynki z narzędziami. – Miał pomysł na moją grę na trawie – zapewniła Świątek po zwycięstwie w ćwierćfinale.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Tenis
Huragan Iga. Świątek po raz pierwszy w półfinale Wimbledonu, w czwartek zagra z mistrzynią olimpijską
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Tenis
Wimbledon. Iga Świątek już w ćwierćfinale, teraz na jej drodze Ludmiła Samsonowa
Tenis
Wimbledon. Piękna historia Kamila Majchrzaka dobiegła końca, w poniedziałek gra Iga Świątek
Tenis
Wimbledon. Iga Świątek poprawi wynik z ubiegłego roku, jest już w czwartej rundzie
Tenis
Nie drażnić Igi Świątek. Najpierw kłopoty, a potem awans Polki do trzeciej rundy Wimbledonu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama