Świątek zagrała w półfinale turnieju Wielkiego Szlema po raz trzeci z rzędu, co wydaje się wynikiem solidnym jak na sezon, który wielu jeszcze niedawno nazywało „kryzysowym”. Nasza tenisistka – najpierw w Paryżu, a później w Londynie – pięknie odbudowała się po nierównej wiośnie. Potwierdziła też, że wcale nie ma alergii na wimbledońską trawę.
Polka zebrała owoce przywileju dodatkowego czasu, jaki dostała, odpadając z Roland Garros w półfinale. To był turniej, gdy faktycznie dało się poczuć, że zmierza we właściwym kierunku, i z takim przekonaniem mogła spokojnie szykować się do Wimbledonu. Biegała więc po trawie oraz nadstawiła ucha. Słuchała tego, co podpowiada jej Wim Fissette, zamieniając rady w kolejne atuty swojej skrzynki z narzędziami. – Miał pomysł na moją grę na trawie – zapewniła Świątek po zwycięstwie w ćwierćfinale.