[b]"Rz": Strach ma wielkie oczy. Guccione i Ball mieli być piekielnie groźni, a przegrali dość wyraźnie.[/b]
Łukasz Kubot: To tylko pomeczowe złudzenie, wcale nie było aż tak łatwo. Australijczycy bardzo dobrze serwowali. Wyszliśmy z Oliverem Marachem na kort pewni wiary w nasze możliwości po pokonaniu mistrzów świata – Nestora i Zimonjicia. Wiedzieliśmy, że nie będzie zbyt gorących wymian, bo gra Australijczyków opiera się na serwisie. Zaczęliśmy od mocnego uderzenia, przełamaliśmy rywali w pierwszym gemie. Chcieliśmy kontrolować przebieg gry, a do tego potrzebne było przełamanie rywali w pierwszym gemie. Powtórzyliśmy tą sztukę w drugim secie. Mecz ułożył się fantastycznie, wygraliśmy zasłużenie.
[b]Próbował pan w deblu z różnymi partnerami: Davidem Skochem, Mariuszem Fyrstenbergiem, ale dopiero z Marachem udało się dojść do ćwierćfinału wielkoszlemowego turnieju. Wspomnienia ze wspólnej gry z Fyrstenbergiem będą jakąś podpowiedzią przed meczem o półfinał?[/b]
Nigdy wcześniej nie pokonałem polskiej pary. Zawsze przegrywaliśmy po zaciętej walce. Ale w Melbourne jest inna stawka. Na pewno to oni są faworytami, ale my nie mamy nic do stracenia. Musimy wyjść na kort tak samo skoncentrowani jak we wcześniejszych meczach. Będziemy czekali na swoją szansę. Marcin i Mariusz grają klasycznego debla, z tyłu, na dwie, trzy piłki. Jeśli tylko nadarzy się okazja do przełamania, będziemy musieli ją od razu wykorzystać, bo drugiego zaproszenia nikt nam nie wyśle. Ćwierćfinał będzie meczem na jedno przełamanie. Kto wyjdzie na prowadzenie i przytrzyma swój serwis, dowiezie zwycięstwo do końca seta.
[b]Ćwierćfinał debla to większy sukces niż III runda singla na US Open‘2006?[/b]