Kubot: Sukces w innym świecie

Łukasz Kubot, który w parze z Austriakiem Oliverem Marachem pokonał australijską parę Guccione-Ball i w ćwierćfinale Australian Open zmierzy się z Marcinem Matkowskim i Mariuszem Fyrstenbergiem

Aktualizacja: 27.01.2009 00:59 Publikacja: 26.01.2009 16:20

Łukasz Kubot

Łukasz Kubot

Foto: Fotorzepa, BS Bartek Sadowski

[b]"Rz": Strach ma wielkie oczy. Guccione i Ball mieli być piekielnie groźni, a przegrali dość wyraźnie.[/b]

Łukasz Kubot: To tylko pomeczowe złudzenie, wcale nie było aż tak łatwo. Australijczycy bardzo dobrze serwowali. Wyszliśmy z Oliverem Marachem na kort pewni wiary w nasze możliwości po pokonaniu mistrzów świata – Nestora i Zimonjicia. Wiedzieliśmy, że nie będzie zbyt gorących wymian, bo gra Australijczyków opiera się na serwisie. Zaczęliśmy od mocnego uderzenia, przełamaliśmy rywali w pierwszym gemie. Chcieliśmy kontrolować przebieg gry, a do tego potrzebne było przełamanie rywali w pierwszym gemie. Powtórzyliśmy tą sztukę w drugim secie. Mecz ułożył się fantastycznie, wygraliśmy zasłużenie.

[b]Próbował pan w deblu z różnymi partnerami: Davidem Skochem, Mariuszem Fyrstenbergiem, ale dopiero z Marachem udało się dojść do ćwierćfinału wielkoszlemowego turnieju. Wspomnienia ze wspólnej gry z Fyrstenbergiem będą jakąś podpowiedzią przed meczem o półfinał?[/b]

Nigdy wcześniej nie pokonałem polskiej pary. Zawsze przegrywaliśmy po zaciętej walce. Ale w Melbourne jest inna stawka. Na pewno to oni są faworytami, ale my nie mamy nic do stracenia. Musimy wyjść na kort tak samo skoncentrowani jak we wcześniejszych meczach. Będziemy czekali na swoją szansę. Marcin i Mariusz grają klasycznego debla, z tyłu, na dwie, trzy piłki. Jeśli tylko nadarzy się okazja do przełamania, będziemy musieli ją od razu wykorzystać, bo drugiego zaproszenia nikt nam nie wyśle. Ćwierćfinał będzie meczem na jedno przełamanie. Kto wyjdzie na prowadzenie i przytrzyma swój serwis, dowiezie zwycięstwo do końca seta.

[b]Ćwierćfinał debla to większy sukces niż III runda singla na US Open‘2006?[/b]

Debla w żaden sposób nie można porównać z singlem. Nie chcę przez to powiedzieć, że mógłbym wygrywać Wielkie Szlemy w deblu, chodzi o to, że jest inaczej. Więcej niespodzianek zawsze przynosi turniej deblowy. Dlatego, że gra się do 2 wygranych setów. Czasami jeden gra słabiej, drugi lepiej i można sobie pomagać. W singlu jesteś sam na korcie. Sam jak palec. I nieważne, że jest plus 50 stopni Celsjusza, a kort Rod Laver Arena wypełniony po brzegi - musisz grać do 3 wygranych setów. Dlatego w singlu nie ma aż takich niespodzianek. To tak jakbyśmy chcieli porównać kobiecy tenis z męskim. To są dwa różne światy. U pań cztery najwyżej rozstawione zawodniczki wychodzą na kort i grają na pełnych obrotach maksymalnie przez 45 minut. Mężczyźni wychodzą na kort i od pierwszej piłki jest walka i bitwa. Ostra gra jak w muzyce rockowej. Nie ma oszczędzania się. Wspaniale wspominam US Open‘2006 i mecz trzeciej rundy z Nikołajem Dawydienko. W tym roku skoncentruję się na grze w dużych turniejach ATP, o ile pozwoli mi na to ranking. Wiadomo, że zmienił się kalendarz w stosunku do ubiegłego roku. W marcu jest Masters w Indian Wells, później duże turnieje w Houston i Barcelonie, potem Rzym, Hamburg i Monte Carlo. Jednego jestem pewien – gramy cały czas z Olim i będziemy walczyć do ostatniej piłki.

[b]W którym momencie uwierzył pan, że Marach jest wymarzonym partnerem?[/b]

Od naszego pierwszego meczu podczas challengera w meksykańskim San Luis Potosi w 2005 roku. Kliknęło od początku. Niestety, nie zawsze mogliśmy grać razem, bo przez dwa, trzy ostatnie lata byliśmy skoncentrowani na grze pojedynczej. Oli był w pierwszej setce rankingu, przedarł się nawet na 80. miejsce na świecie, grał dobrze. Jak mieliśmy szanse grać w debla, to graliśmy, ale nie była to pierwszorzędna sprawa. Dziś Oli znajduje się w rankingu poza pierwszą pięćsetką i chce całą karierę oprzeć na deblu. Uważam, że może zgrać się z wieloma zawodnikami i znaleźć wspólny język. Gra świetnie z głębi kortu, ma dobry serwis, gra też dobrze przy siatce, więc z każdym mógłby grać w parze.

[b]A jak gra się w San Luis Potosi, bo to miasto leży wysoko w górach Meksyku. Niełatwo się oddycha?[/b]

Wyjeżdżałem do Meksyku z Europy, gdzie zawsze było zimno, trenowałem w hali i nagle przeskakiwałem na wysokość powyżej 2 000 m n.p.m. W San Luis Potosi gra się piłkami bez ciśnienia, bo ciśnieniowe latałyby tak wysoko, że nie trafialibyśmy w kort. Pierwsze dni są bardzo ciężkie. Trudno grać dłuższą wymianę, bo człowiek łatwo dostaje zadyszki, ale potem można się przyzwyczaić.

[b]Wiatr w Melbourne przeszkadzał dziś w grze?[/b]

Rywale też musieli sobie z nim radzić. Miałem problemy z serwisem, gdy podawałem pod wiatr. Odczuwałem to, ale starałem się o tym nie myśleć.

[b]Matkowski i Fystenberg mówili przed waszym meczem, że woleliby zagrać z wami.[/b]

Marcin przyznał, że oni najbardziej spinają się na najlepsze deble świata. Gdy mają wyjść na mecz z niedoświadczoną parą, która na papierze wygląda słabo, mają problemy z koncentracją. W pierwszej rundzie uciekli spod noża. Uważam, że nie powinni wygrać meczu z Ebelthitem i Grothem. Pokazali doświadczenie i zimną krew w ważnych momentach. Matkowski zagrał fantastycznie w tiebreaku II seta. W deblu panuje takie przekonanie i teoria, że jak w I rundzie ma się problemy, to później daleko zachodzi się w turnieju. Proszę zobaczyć, że drugi mecz, z Hussem i Hutchinsem mieli już lepszy, a w trzecim, z Rumunami, wyraźnie dominowali na korcie. Tyle, że w tenisie niczego nie można być pewnym. Nie bez znaczenia będzie gra psychologiczna. Kto przełamie serwis rywali, ten wygra. Nie dziwię się chłopakom, że woleli grać ze mną i Olim, bo nawet przy wysokim prowadzeniu Australijczycy wciąż byli groźni. Gdyby nie przełamania na początku setów, byłoby krucho, zważywszy, że własna publika zawsze pomaga dopingiem swoim graczom. Gdybyśmy przegrali w II secie gema na 5:5, moglibyśmy równie dobrze przegrać z Australijczykami. Tenis w Australii jest bardzo popularny, ludzie znają się na sporcie i umieją dopingować. Przed turniejem ciężko byłoby przewidzieć, że trzech Polaków zagra w ćwierćfinale. Na pewno to co już osiągnęliśmy jest sukcesem, ale nie poprzestajemy na tym.

[b]"Rz": Strach ma wielkie oczy. Guccione i Ball mieli być piekielnie groźni, a przegrali dość wyraźnie.[/b]

Łukasz Kubot: To tylko pomeczowe złudzenie, wcale nie było aż tak łatwo. Australijczycy bardzo dobrze serwowali. Wyszliśmy z Oliverem Marachem na kort pewni wiary w nasze możliwości po pokonaniu mistrzów świata – Nestora i Zimonjicia. Wiedzieliśmy, że nie będzie zbyt gorących wymian, bo gra Australijczyków opiera się na serwisie. Zaczęliśmy od mocnego uderzenia, przełamaliśmy rywali w pierwszym gemie. Chcieliśmy kontrolować przebieg gry, a do tego potrzebne było przełamanie rywali w pierwszym gemie. Powtórzyliśmy tą sztukę w drugim secie. Mecz ułożył się fantastycznie, wygraliśmy zasłużenie.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Tenis
Magda Linette nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
Tenis
Czy Iga Świątek w tym sezonie rzeczywiście zawodzi?
Tenis
Kontuzjowany Hubert Hurkacz nie zagra w Miami. To już stan ostrzegawczy
Tenis
Tenisowy Enea Poznań Open 2025 z wyższą rangą
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Tenis
Miami. Iga Świątek na Florydzie już wygrywa
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście