Musieli się poddać przy stanie 7:6 (7-4), 6:6 i 3-2 w tie-breaku dla Nadala, przy serwisie Gonzaleza. Było już po północy czasu nowojorskiego, opóźnienie sięgnęło trzech godzin, a deszcz nie ustawał, nie dając wielkich nadziei, że sytuacja szybko się zmieni. Hiszpan i Chilijczyk przeczekali w szatni dwie przymusowe przerwy.
Druga, przy stanie 2:2 w pierwszym secie, trwała godzinę i piętnaście minut. Trzeciej im oszczędzono. Nie pomogły wielkie suszarki, było tak mokro że nie dało się grać. Wiatr zrzucał ze stolików papiery i plastikowe butelki, a prognozy mówiły, że jeśli w piątek uda się w ogóle zagrać w tenisa, to tylko w przerwach między kolejnymi falami opadów.
Prognozy się sprawdziły. Do chwili zamykania gazety nie udało się rozpocząć żadnego meczu. Przesuwano je co pół godziny o pół godziny, a jedyną nowością była decyzja, by oba kobiece półfinały (Yanina Wickmayer - Caroline Wozniacki i Kim Clijsters - Serena Williams) oraz dokończenie meczu Nadala i Gonzaleza rozegrać nie jeden po drugim, ale jednocześnie, na różnych kortach. W końcu całą sesję dzienną odwołano. Wieczorna zaczyna się w Nowym Jorku o 1 w nocy polskiego czasu.
Załamanie pogody to zły scenariusz dla wymęczonego kontuzjami Nadala, bo rozbity na dwie części ćwierćfinał i ciągłe czekanie w gotowości zostawi go bez dnia wolnego w końcowej fazie turnieju. Już w przerwie przed tie breakiem pierwszego seta Hiszpan łykał tabletki na ból mięśni brzucha, po skończonym secie mięśniami musiał się zająć fizjoterapeuta.
Na zwycięzcę tego meczu czeka Juan Martin del Potro, który nic sobie z zakończenia lata w Nowym Jorku nie robił. Grał jeszcze przed ulewami, ale niebo było już szare, widzowie szczelnie okryci, wiało, a Argentyńczyk biegał w koszulce bez rękawów. Stanęli naprzeciw siebie dwaj niemal dwumetrowcy.