Wieża z Tandil

Grać z Juanem Martinem del Potro – to mierzyć się z argentyńską legendą. Tenisistą trochę niespełnionym, ale niebanalnym. Jerzy Janowicz będzie miał w pierwszej rundzie Australian Open trudne zadanie

Publikacja: 16.01.2015 19:42

Wieża z Tandil

Foto: AFP

Wcześnie mówiono, że będzie tam, gdzie dziś są Rafael Nadal, Novak Djoković i nawet Roger Federer. Nie było w tym wiele przesady, zwłaszcza po wspaniałym zwycięstwie w US Open 2009, gdy w pięciosetowym finale pokonał szwajcarskiego mistrza, wcześniej Nadala.

Miał wtedy 21 lat, chudy, wysoki, pokazywał wszystkim nieśmiały uśmiech, pozornie powolne ruchy, niezły serwis, nieomylny bekhend i piorunujący forhend, którym zmiatał z kortu kolejnych rywali.

Świat przypomniał sobie wtedy o Tandil – stutysięcznym przemysłowym miasteczku, 350 km na południe od Buenos Aires, w którym z nieznanych powodów rodzili się kolejni tenisiści na miarę zauważalnych sukcesów w ATP World Tour. Tu zaczynali swe kariery Mariano Zabaleta, Diego Junqueira, Maximo Gonzalez i Juan Monaco. W ciągu minionych 20 lat sześciu osiągnęło pierwszą setkę rankingu światowego.

Juan Martin del Potro zaczął jak inni. Został po prostu zaprowadzony za rękę przez tatę Daniela, z zawodu weterynarza (z upodobań sportowych rugbystę) i mamę Patricię (nauczycielkę) do klubu i samo poszło.

Wygrał Orange Bowl, nieoficjalne mistrzostwa świata 14-latków, był nr 3 w rankingu juniorów, przez cykl turniejów ITF szybko doszedł do cyklu ATP, pierwszy turniej zagrał w 2006 roku, trzy lata później był mistrzem Wielkiego Szlema.

W styczniu 2010 roku był nr 4 na świecie, gdy po raz pierwszy okazało się że ma problemy z nadgarstkami. Stracił przez kontuzję 9 miesięcy, nie bronił tytułu w US Open. Rok później odbierał nagrodę za powrót roku – z 485. pozycji rankingu na 11.

W roku olimpijskim znów mówiono, że jest pierwszym do złamania wielkoszlemowej hegemonii Wielkiej Czwórki (Federer, Nadal, Djoković, Murray), ale choć wrócił do pierwszej dziesiątki świata i był trzeci na igrzyskach w Londynie, to drugiego wielkiego tytułu nie zdobył. Półfinał Wimbledonu 2013 przypomniał jednak, że jest blisko.

Od marca 2014 roku opuścił resztę sezonu, nadgarstki znów nie wytrzymały. Zrobił operację lewej dłoni. Znów trzeba było czekać. Wracał do Tandil często. Po sukcesie w US Open zrobiono mu uliczną paradę. Jechał cztery kilometry na szczycie wozu strażackiego. – Dedykuję ten sukces memu Tandil! – owinięty argentyńską flagą wołał z balkonu siedziby władz, po uroczystości wręczenia kluczy do miasta.

Za brązowy medal olimpski z Londynu wymalowano mu wielki mural na Avenida Avellaneda, naprzeciwko klubu Independiente, w którym w wieku sześciu lat zaczął grać w tenisa. Mural jest dziełem pani Normy Villabona i jej zespołu. Na odsłonięcie przyszły tysiące, także burmistrz Miguel Lunghi i szef trenerów w klubie (pierwszy nauczyciel tenisa Del Potro), Marcelo Gomez.

– Teraz będę musiał z dumą mówić, że nie tylko pochodzę z Argentyny, ale i z miasta Tandil, że nazwanie mnie „Wieżą z Tandil" to największy komplement – podsumował tenisista. Drugie, niemal tak samo ważne dzieło sztuki, spiżową postać Juana Martina, stworzył na potrzeby miasta rzeźbiarz Alejo Azcue.

Kiedy w pociągu Eurocity rok temu ukradziono mu torbę podróżną, nie martwiły go stracone pieniądze i paszport. Najbardziej żałował różańca pobłogosławionego przez rodaka – papieża Franciszka. Takie ma priorytety – na pozór trudne do połączenia z wędrownym życiem zawodowego tenisisty.

On potrafi znaleźć czas między treningami w Rzymie na mszę w Watykanie, chodzi w niedzielę do kościoła w każdym turniejowym mieście. – Wybór argentyńskiego papieża, to dla mnie być może najważniejsza chwila życia – stwierdził w rozmowie z brytyjskim dziennikarzem.

Koledzy z kortów go szanują, w szatni ma dobrą opinię, choć kiedyś doszło do sprzeczki z Andym Murrayem, ale powód był – głośne zachowanie pani Judy. Takie przypadki rzadko jednak widziano i słyszano. W świecie tenisowych narcyzów jest uosobieniem pokory.

Na dziewczyny nie ma czasu. Pytany o zainteresowania poza tenisem wspomina coś o architekturze, historii kultury, lubi robić zdjęcia ciekawym budynkom. – Jestem katolikiem. Staram się być dobrą osobą. Tak jak mnie nauczyli rodzice. To ciężka praca nie dać się zmienić w świecie tenisa – powtarza.

– Lubię go za to jaki jest, za to, że z jednakową życzliwością dla rywala przyjmuje porażki i zwycięstwa – powiedział o nim Novak Djoković. Skazę na tym dobrym wizerunku chciały zrobić argentyńskie służby podatkowe, twierdząc, ze tenisista unikał płacenia wszystkich należności poprzez kierowanie zysków i dochodów sponsorskich do firmy Bongarden założonej przez rodziców w Urugwaju, że chodziło nawet o miliony pesos. Sprawę jednak szybko zamknięto w marcu 2014 roku, gdy Del Porto oświadczył, że wszelkie powinności, po wyjaśnieniach, spłacił.

Pierwsze spotkania po dziesięciomiesięcznej przerwie zagrał w 2015 roku podczas turnieju w Sydney. Pokonał Ukraińca Siergieja Stachowskiego (69. ATP), potem Włocha Fabio Fogniniego (18. ATP), ale przegrał w ćwierćfinale po dwóch tie-breakach z Michaiłem Kukuszkinem z Kazachstanu (66. ATP) – Trzy kolejne mecze przeciw całkiem silnym rywalom, nie wyszło źle. Tylko nadgarstek rozbolał trochę i nie mogłem tak mocno uderzać piłkę jak bym chciał – mówił.

Dla tenisa to naprawdę szkoda, że te nadgarstki wciąż go trochę bolą.

Tenis
Hubert Hurkacz wciąż nie doszedł do siebie. Jest już poza Australian Open
Tenis
Iga Świątek gotowa do walki. Kolejne pewne zwycięstwo w Australian Open
Tenis
Australian Open z ważną zmianą. Czy trener może przesądzić o wyniku meczu?
Tenis
Australia da się lubić. Magdalena Fręch gra dalej
TENIS
Australian Open. Hurkacz szuka wersji 2.0. Takiego meczu dawno nie zagrał
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego