Dla wychowanka WTS Wrocław rywalizacja z najlepszymi żużlowcami w najważniejszych międzynarodowych zawodach to żadna nowość. W 2013 roku, gdy miał 22 lata, został powołany przez Marka Cieślaka do reprezentacji Polski, która wywalczyła drużynowe mistrzostwo świata. W finale na stadionie Marketa w Pradze Polacy o jeden punkt wyprzedzili Duńczyków, a Janowski wywalczył 12 punktów. Ze wszystkich startujących wtedy zawodników więcej zdobył tylko Jarosław Hampel (15), który później został indywidualnym wicemistrzem świata.
Od tamtego sukcesu niebawem miną dwa lata. Ale Maciej Janowski tego czasu nie zmarnował. W tym roku zadebiutuje jako stały uczestnik cyklu Grand Prix. 24-latek co prawda już brał udział w rundach indywidualnych mistrzostw świata, ale raz występował jako rezerwowy (w 2008 roku w Bydgoszczy w zawodach przeniesionych z Gelsenkirchen), raz jechał z dziką kartą (w 2012 w GP Polski w Toruniu), a w zeszłym roku na MotoArenie zastąpił zdyskwalifikowanego Darcy'ego Warda. We wszystkich swoich występach Polak zdobył łącznie 15 punktów. Najwięcej, osiem, trzy lata temu w Toruniu, co dało mu awans do półfinału i ostatecznie ósme miejsce.
Dorobek nie jest zły, ale także nie rzuca na kolana. Jednak nie można zapominać, że Janowski nie miał do tej pory zbyt wielu okazji, by pokazać, że potrafi walczyć o punkty indywidualnie.
Odpowiedzi na pytanie, czy Janowski potrafi walczyć nie tylko dla drużyny, ale także dla siebie, udzieli nadchodzący sezon. Żużlowiec z Wrocławia do tegorocznego cyklu Grand Prix awansował dosyć szczęśliwie. W GP Challenge 2014, dającym prawo walki o mistrzostwo świata, zajął czwarte miejsce. Do cyklu dostali się zawodnicy z trzech pierwszych miejsc, czyli Słoweniec Matej Zagar, Australijczyk Jason Doyle i Brytyjczyk Chris Harris. Ale do Polaka uśmiechnęło się szczęście. Jako że Zagar zajął piąte miejsce w GP 2014, gwarantujące występy wśród najlepszych w następnym sezonie, Janowski stał się stałym uczestnikiem cyklu.
Walka o tytuł najlepszego żużlowca świata była marzeniem reprezentanta Polski, który od początku swojej kariery wzorował się na trzykrotnym mistrzu świata, a obecnie swoim rywalu, Gregu Hancocku. Jednak z jego wypowiedzi można wywnioskować, że awans do elity trochę go przeraża.