Zainteresowanie GP Polski na Stadionie Narodowym (godz. 19, Canal+ Sport) jest ogromne. Andrzej Witkowski, prezes Polskiego Związku Motorowego, mówił „Rzeczpospolitej", że 53 tysiące biletów rozeszło się w niecałe 48 godzin. Nic dziwnego. Możliwość obejrzenia czołówki światowego żużla w Warszawie zdarza się równie często jak zaćmienie księżyca.
Od kilku sezonów zmagania o indywidualne mistrzostwa świata to nie tylko rywalizacja 16 najlepszych zawodników. To także walka pokoleń. Tego pamiętającego żużel z drewnianymi bandami, które pozbawiły życia niejednego śmiałka, oraz tego, które w świat czarnego sportu wkraczało w warunkach niemal cieplarnianych.
Jednym z tych, którzy przygodę z wielkim żużlem zaczynali w latach 90., jest Tomasz Gollob. Zawody w Warszawie będą podziękowaniem kibiców dla mistrza i jego pożegnaniem z cyklem GP (chociaż pojawiły się plotki, że otrzymał od firmy BSI, organizatora cyklu, propozycję startów przez cały sezon). Gdy Gollob w 2010 zdobywał mistrzostwo świata, miał 40 lat.
Bez wątpienia jest najbardziej rozpoznawalnym polskim żużlowcem. Jego nazwisko znają nawet ci, którzy nie wiedzą, z ilu okrążeń składa się wyścig. Gollob to legenda. Młodzi polscy zawodnicy traktują go z rzadko spotykaną estymą. Bartosz Zmarzlik (urodzony w 1995 roku), triumfator ubiegłorocznej GP Polski w Gorzowie, nie mówi o mistrzu świata inaczej niż „pan Tomasz".
Gollob rok temu, przed rozpoczęciem sezonu, stwierdził, że jest zbyt młody, by przechodzić na sportową emeryturę.
Po tej samej stronie barykady stoi Greg Hancock. Komentatorzy wypominają mu wiek równie często, jak 43-letniemu japońskiemu skoczkowi narciarskiemu Noriaki Kasaiemu. Ale naprawdę trudno się przed tym powstrzymać. Amerykanin 3 czerwca skończy 45 lat. W Grand Prix debiutował w 1995 roku, gdy najmłodszy uczestnik tegorocznego cyklu Michael Jepsen Jensen miał trzy lata.
Pierwsze złoto indywidualnych mistrzostw świata Hancock wywalczył w 1997 roku. Kolejne w 2011, gdy miał 41 lat. Już wtedy mówiło się o jego niezniszczalności. Dlatego gdy w ubiegłym roku, jako 44-latek, znów zostawił konkurencję w tyle, trudno było znaleźć słowa, by opisać ten wyczyn. Jedni podziwiają go za zaangażowanie i radość z jazdy godną nastolatka, inni uważają, że ta radość jest wprost proporcjonalna do liczby zer na koncie. Ale bez względu na motywację, nikt Hancockowi nie odmówi umiejętności.