Kielczanie grali w tym sezonie z Barceloną już po raz trzeci. Wcześniej dwa razy pokonali słynną hiszpańską drużynę w fazie grupowej Ligi Mistrzów, ale trzecie starcie miało największą wagę. Trybuny hali w Kolonii wypełniły się po brzegi i jeszcze zanim zaczął się finał, czuć było dobrą atmosferę. Kibice z Kielc, których kilkuset przyjechało do Niemiec, przeszli żółto-niebieskim pochodem spode katedry do Lanxess Areny. Potem, kiedy drużyny pojawiły się na rozgrzewce, oklaski dostał Andreas Wolff, bramkarz Łomży Vive i reprezentacji Niemiec (w sobotę THW Kiel przgrało z Barceloną, więc Wolff był jedynym reprezentantem gospodarzy, którzy miał szansę na podniesienie trofeum.
Wolff wielokrotnie dostawał też brawa w trakcie meczu, kiedy świetnymi interwencjami zatrzymywał graczy Barcelony. Zaimponował choćby w 54. minucie, kiedy zatrzymał w sytuacji sam na sam Aleixa Gomeza.
Bramkarze występowali przez całe 60 minut meczu w rolach głównych. Na parkiecie w Kolonii królowała obrona, zgodnie z zasadą, że to defensywa pozwala zdobywać trofea, a zawodnicy obu drużyn za wszelką cenę chcieli pokazać rywalom, że zdobycie każdego gola musi boleć. Mnożyły się rwane akcje, wybloki, dobre interwencje bramkarzy. Na początku spotkania zawodnicy Łomży Vive Kielce mieli z tym problemy. W ciągu kilku minut popełnili trzy straty, a Hiszpaniae wypracowali dzięki temu bezpieczną przewagę. Sygnał do odrabiania strat dał dobryim obronami Wolff, a w ataku obaj boczni rozgrywający Szymon Sićko i Branko Vujović. Na przerwę Hiszpanie schodzili, prowadząc 14:13.
W drugiej połowie obie drużyny dołożyły jeszcze więcej tego, co pokazały w pierwszej odsłonie - jeszcze więcej presji na rzucających rywalach, zetknięć, szturchnięć i bloków. Bramkę Barcelony bombardował Uadzislau Kulesz, dwoił się i troił Alex Dujszebajew. Gracze z Kielc najpierw doprowadzili do remisu, potem wyszli na prowadzenie, aby w końcówce roztrwonić przewagę i drżeć o wynik.
Na kilkanaście sekund przed końcem zwycięstwo Barcelonie mógł zapewnić Dika Mem, ale rzucił obok bramki. Tałant Dujszebajew wziął czas, zaplanował akcję, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. W chaosie najwięcej rozwagi zachowali Kulesz i Karalek. Ten ostatni posłał bombę pod poprzeczkę i doprowadził do dogrywki.