Jak dotąd smutne było to lato dla polskiego futbolu i klubów, które bezskutecznie próbowały się pokazać w Europie i wedrzeć na salony. Jagiellonia Białystok odpadła już w drugiej rundzie eliminacji Ligi Europy, Lech Poznań i Arka Gdynia w kolejnej, a Legia przegrała z Kazachami z Astany walkę o Ligę Mistrzów. Oczywiście Champions League na nasze szczęście działa tak, jak kiedyś w piosence śpiewał Kazik Staszewski „Liga Mistrzów, kto odpadnie, ten zostaje". Dlatego Legia nie znalazła się jeszcze poza Europą, ale została przesunięta do eliminacji znacznie mniej prestiżowego i przede wszystkim znacznie mniej dochodowego pucharu – Ligi Europy. Dziś w Warszawie zmierzy się z Sheriffem Tyraspol w rywalizacji, w której nie będzie już kół ratunkowych dla przegranych.
Sheriff to potentat mołdawskiej piłki – zdobył 15 tytułów mistrzowskich w ciągu ostatnich 17 sezonów. Do tego dorzucił dziewięć krajowych pucharów. Być jednak mocarzem w najbiedniejszym kraju Europy to jedno, a próbować z takiej pozycji zaistnieć w Europie – drugie. Sheriff ani razu podczas tych 15 prób nie przebił się do Ligi Mistrzów, tylko trzy razy udało mu się wziąć udział w pucharze pocieszenia – fazie grupowej Ligi Europy. Tymczasem Legia nie dość, że w zeszłym sezonie w końcu po 21 latach awansowała do Champions League, to jeszcze obecnie walczy o szósty z rzędu sezon, w którym zagra w fazie grupowej europejskiego pucharu.
Wątpliwości, kto jest faworytem, nie mają też bukmacherzy, którzy zwycięstwo Legii w dwumeczu wyceniają znacznie niżej niż ewentualny awans klubu z nieuznawanego na świecie Naddniestrza. Problem jednak w tym, że obrońca tytułu bardzo powoli się rozpędza po przerwie między sezonami i nie sposób się pozbyć wrażenia, że wciąż jeszcze daleko mu do takiej formy, by nawet na mecz z reprezentantem Mołdawii kibice czekali ze spokojem i pewnością siebie.
Legia z poprzedniego sezonu nie istnieje. Sercem i motorem napędowym akcji ofensywnych jeszcze kilka miesięcy temu byli Vadis Odjidja-Ofoe oraz Miroslav Radović. Belg z ghańskimi korzeniami dziś jest w Olympiakosie, a Serb na coraz bardziej tajemniczym i przedłużającym się L4.
Radović doznał kontuzji, którą leczył w Serbii, dostał na to pozwolenie z klubu. Właściwie przed każdą kolejną rundą eliminacji LM pojawiały się w założeniu optymistyczne informacje, że jeszcze nie w najbliższym meczu, ale być może na rewanż będzie gotowy. Przychodziło pierwsze spotkanie, drugie, a Radović jak był kontuzjowany, tak kontuzjowany pozostawał.