Do tej pory Lech dwa mecze w lidze wygrał i dwa przegrał. Franciszek Smuda czekał, by przekonać kibiców o prawdziwej klasie swojego zespołu, aż dwa tygodnie.
Czekał bez najlepszych piłkarzy, bo aż pięciu oddał Leo Beenhakkerowi na mecze reprezentacji. Czekał w strachu, bo nie wiedział, w jakiej formie wrócą.
Z kontuzją przyjechał tylko Bartosz Bosacki i w Krakowie nie zagrał. Jego brak nie był specjalnie widoczny, bo Paweł Brożek, chociaż zdążył się wyleczyć, Brożka z poprzednich meczów nie przypominał ani trochę. Lech już po siedmiu minutach prowadził 2:0. Rafał Murawski i Semir Stilić potwierdzili, że po każdym meczu Wisły z Lechem jeden z bramkarzy nie może spokojnie zasnąć. Jeszcze przed przerwą Tomasz Bandrowski strzelił trzeciego gola i aż dziwne, że na drugą połowę Skorża wystawił Mariusza Pawełka, a zdjął tylko Arkadiusza Głowackiego, który tym meczem pokazał, że jest i będzie tylko niezłym graczem ligowym.
Wisła obudziła się na początku drugiej połowy, ale nie było jej stać na wiele. Mecz miał być hitem, reklamówką ekstraklasy, ale nie był, bo dobrze grał przede wszystkim Lech. Na bramkę Rafała Boguskiego odpowiedział Robert Lewandowski. Wisła ostatni raz tak upokorzona na własnym boisku została jesienią 2006 r. Przegrała 2:4 z Bełchatowem, a sezon kończyła na 8. miejscu.
W Warszawie spotkały się druga z trzecią drużyną w tabeli, jednak to, co pokazały Legia i Arka, świadczy o kiepskim poziomie rozgrywek. W pierwszej połowie obyło się nawet bez strzałów na bramkę przeciwnika, piłkarze albo bali się śmielej zaatakować, albo zwyczajnie nie potrafili. Na trybunach za to po raz pierwszy od lat pomiędzy nienawidzącymi się kibicami Legii i Arki zapanowała jedność. Właściciel Legii koncern ITI może spodziewać się obelżywych przyśpiewek wszędzie, a głównie w Warszawie, choć bez pieniędzy od sponsora drużyna walczyłaby o miejsca 12 – 14.