Do Serbii piłkarze Lecha jechali z mocnym postanowieniem odrobienia strat z pierwszego meczu, przegranego 1:3. Dwie bramki to nie była przecież przepaść, a sześć dni temu mistrzowie Polski sami zobaczyli, że mogą grać jak równy z równym z piłkarzami regularnie walczącymi w Lidze Mistrzów. Trener Niels Frederiksen przekonywał, że dwie bramki można Serbom strzelić na ich terenie i samemu nic nie stracić.
Serbskie media były innego zdania i twierdziły, że Lech będzie potrzebował więcej niż cudu, żeby awansować. Crvena latem się wzmocniła, pokazała się w Poznaniu z dobrej strony, a dodatkowo rewanż miał się odbyć na słynnej Maracanie, gdzie kibice tworzą gorącą atmosferę i mało komu udaje się odrabiać straty.
Szybko strzelona bramka mogła ponieść piłkarzy Lecha i zachwiać pewnością siebie gospodarzy i niewiele brakowało, żeby tak się właśnie stało. Już w drugiej minucie tuż przed polem karnym Serbów faulowany był Robert Gumny, a z rzutu wolnego groźnie uderzył Luis Palma. Na tym, niestety, skończyły się dobre okazje do zdobycia gola dla mistrzów Polski.
Piłkarze Frederiksena walczyli, naciskali na rywali, szybko odzyskiwali piłkę i budowali kolejne akcje, ale więcej nie byli w stanie zrobić. Blisko pola karnego obrona Crvenej Zvezdy gęstniała, a mistrzowie Polski bili głową w mur. To gospodarze mieli lepsze okazje do zdobycia bramki. Za pierwszym razem świetnie dwa strzały obronił Bartosz Mrozek, za drugim – nawet on nie dał rady.
Czytaj więcej
Gazprom na koszulkach, towarzyskie gry z Zenitem St. Petersburg, wpisanie się w bliskie relacje V...