– Przewaga w tabeli tępi naszą ostrość w grze. Mecze z Legią wygrywa się ambicją i agresją – mówił po meczu trener Wisły Maciej Skorża. Jego piłkarze mieli w Sosnowcu kolejną piłkę meczową w drodze do mistrzostwa. Nie wykorzystali jej, tak jak i poprzedniej, w meczu z Lechem. Legia traci do nich już tylko cztery punkty, a w czołówce ekstraklasy znów robi się gorąco. Ale te emocje muszą kibicom wystarczyć, bo jeśli chodzi o styl, to ani lider, ani zbliżająca się do niego Legia wiele dziś widzom zaproponować nie mogą. Jeśli ktoś w meczu nazwanym hitem jesieni chciał oprócz walki zobaczyć też np. serie dokładnych podań, to źle trafił.
Jedynego gola strzelił Miroslav Radović w 35. minucie. To, co wydawało się pechem Legii, okazało się jej szczęściem. Tak jak w poprzedniej kolejce, jeszcze przed przerwą z boiska musiał zejść kontuzjowany Sebastian Szałachowski. Zmienił go Radović i już minutę później Legia prowadziła. Obrońcy Wisły zapomnieli o Serbie w polu karnym, a najgorzej z nich zachował się powołany do kadry Piotr Brożek. Sytuację próbował ratować Mariusz Pawełek, ale zderzył się z Marcelo, a Radović wyciągniętą wysoko nogą wbił piłkę do bramki.
Wisła grała bez Radosława Sobolewskiego, Arkadiusza Głowackiego i Rafała Boguskiego. Legia – bez skutecznego ostatnio Marcina Mięciela. W drugiej połowie Skorża wprowadzał kolejnych piłkarzy do ataku, ale ani Paweł Brożek, ani Andraż Kirm, ani Patryk Małecki nie potrafili znaleźć sposobu na Jana Muchę.
Małecki ostatnio o swojej wysokiej formie głównie mówi, rzadziej pokazuje ją na boisku. W piątek przekonał się, że Dickson Choto, choć jest od niego wolniejszy, to ustawia się na tyle dobrze, że potrafi go zatrzymać. Na kwadrans przed końcem Małecki zmarnował świetną okazję: nie trafił z siedemnastu metrów do pustej bramki.
Legia, widząc bezradność rywali, cofnęła się, a w obronie jest najlepsza w lidze. W Sosnowcu skutecznie powstrzymywała najlepszy atak ekstraklasy. Różnymi sposobami: na ostro, sprytem, albo licząc sekundy, kiedy wyjątkowo długo z boiska nie podnosili się Iwański i Giza. Kontrataków było niewiele, ale przynajmniej jeden – kiedy Takesure Chinyama miał przed sobą tylko bramkę i Pawełka – powinien zakończyć się bramką.